Uncategorized – Folk Metal http://www.folkmetal.pl Portal o muzyce z tradycjami Thu, 11 Aug 2016 09:59:41 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.5.3 Hipnoza po słowiańsku – Lelek i „Brzask Bogów” http://www.folkmetal.pl/slowianska-hipnoza-lelek-i-brzask-bogow/ http://www.folkmetal.pl/slowianska-hipnoza-lelek-i-brzask-bogow/#respond Wed, 10 Aug 2016 21:47:10 +0000 http://www.folkmetal.pl/?p=26960 Za oknem ponuro. „Zapachniało powiewem jesieni”, zaśpiewałby Jaskier. Wtedy pojawia się Lelek i Brzask Bogów. Brzask, który „ciemność przepędza”, parafrazując fragment Modły Porannej.

Kiedy pierwszy raz usłyszałam o albumie Brzask bogów i bliżej zapoznałam się z jego treścią, pomyślałam, że to swoisty sprawdzian dla słuchacza. Test na odwagę. Bo i połączenie, które serwuje nam Lelek, projekt Maćka Szajkowskiego, znanego m.in. z formacji Kapela ze Wsi Warszawa, sugeruje odbiorcy, że będzie miał on do czynienia z wymagającym materiałem.

Już pierwsze dźwięki na albumie utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Zresztą, każdy, kto choć raz słyszał biorącego udział w projekcie wokalistę Michała Rudasia – choćby w „The Voice of Poland” – wie, o czym mówię. Choć płyta utrzymana jest w „słowiańskiej konwencji”, czuć w niej orientalny sznyt – i tu wielkie ukłony w stronę Rudasia, którego sprawność techniczna powala na kolana. Obiegniki, ćwierćtony, perfekcyjna dykcja, skala, emocje – jeżeli jesteście wrażliwi na kunszt wokalny, z pewnością będziecie usatysfakcjonowani, bo Michał Rudaś ma śpiew we krwi. Wokaliście udało się zachować idealny balans pomiędzy „słowiańskością” a swoistą egzotyką, co nadaje albumowi niesztampowy charakter.

Na uwagę zasługuje też genialne brzmienie instrumentów; możemy więc na płycie usłyszeć ghantee, bębny obręczowe, cytrę czy róg. W nagraniach wzięło udział wielu gości, znanych również zapewne fanom folk metalu – m.in. Mikołaj Rybacki z Percival Schuttenbach. Album jest zróżnicowany nie tylko pod względem instrumentalnym, ale także wokalnym – Brzask Bogów to epickie chóry, deklamacje, oryginalne popisy solowe; Lelek ujął mnie za serce również warstwą tekstową, a w szczególności Pieśnią Bojana Ryszarda Berwińskiego (mam ogromną słabość do tego romantycznego twórcy). Muzycy zadbali nie tylko o wrażenia słuchowe, lecz także o wizualną oprawę swojego dzieła (nie waham się użyć tego słowa); dodatkiem do płyty jest – całkiem obszerna – książeczka, w której znajdziemy nie tylko teksty piosenek i podziękowania, ale też ciekawostki na temat nazwy projektu… i nie tylko.

Bardzo mnie intryguje, czy muzycy inspirowali się Pieśnią wojów Czesława Niemena, utworem przyprawiającym mnie o gęsią skórkę i palpitacje. Klimaty co poniektórych piosenek – mam tu na myśli Modlitwę Poranną, w moim mniemaniu absolutny „top” albumu – przywodzą mi na myśl Mistrza… I wydaje mi się, że to porównanie ani odrobinę nie jest przesadzone.

Brzask Bogów to muzyczna hybryda, która przenosi słuchacza w bajeczny świat słowiańskich wierzeń, okraszony orientalnymi nutami. Muzyka projektu Lelek wprowadza w trans, hipnotyzuje od pierwszych dźwięków. Żywię więc szczerą nadzieję, że „słowiańscy jogini” zaczarują swoimi nutami tłumy, bo zdecydowanie na to zasługują, a Brzask Bogów zapewnił sobie miejsce na podium w moim osobistym rankingu albumów, których miałam okazję posłuchać.

11/10

 

 

 

 

]]>
http://www.folkmetal.pl/slowianska-hipnoza-lelek-i-brzask-bogow/feed/ 0
Historia jednego albumu, cz. 5 – „Prince of the Poverty Line” Skyclad http://www.folkmetal.pl/historia-jednego-albumu-cz-5-prince-of-the-poverty-line-skyclad/ http://www.folkmetal.pl/historia-jednego-albumu-cz-5-prince-of-the-poverty-line-skyclad/#respond Thu, 07 Jul 2016 15:35:51 +0000 http://www.folkmetal.pl/?p=26913 Światem rządzi paradoks

Świat ten, pomijając, że w swym zagmatwaniu dziwny i niezrozumiały, pełen jest paradoksów. Ciężko bowiem inaczej określić status brytyjskiego kwintetu. Z jednej strony, jeśli ktoś zwie się fanem wszelkiej maści folkmetalowych dźwięków i kapeli nie zna, winien okryć się hańbą wieczną i niewybaczalną (dobra, pewnie przesadzam. Ale naprawdę wypadałoby znać.). Z drugiej jednak, owa powinność nie przekłada się do końca na popularność wyspiarzy. Może się mylę, ale czy pionierzy jakiegoś gatunku nie powinni być, no, czy ja wiem… bardziej kultowi? Nie twierdzę rzecz jasna, że status Brytyjczyków porównywalny jest do osiedlowej (niekoniecznie dobrej) sławy mojego sąsiada i jego rozstrojonej gitary. Spójrzmy jednak na konkretne przykłady. Prawie pięćdziesiąt lat temu, gdy wszyscy myśleli, że największym szaleństwem, jakie może przytrafić się światu są Mick Jagger i jego spazmatyczne ruchy, pewien gitarowy maniak z połamaną ręką i jego ekipa wywrócili ów świat do góry nogami. Do historii przeszli jako Black Sabbath. Idźmy dalej. Dziesięć lat później, kiedy zbuntowana gawiedź sikała jeszcze z podniecenia przy  Master of Puppets Metalliki, pewien długowłosy rebeliant w zaciszu swojego garażu już paktował z siłami nieczystymi, które to obdarzyły go mocą wypluwania najbardziej czarcich i śmiercionośnych riffów jakie kiedykolwiek nawiedziły tę ziemię. Mówili na niego Chuck Schuldiner. Wszyscy wiemy, że taki Skyclad wyżej wymienionym nie jest nawet godzien papierem tyłka podcierać. A jednak, oni też zapisali się w historii jako pionierzy. Folkmetalowi. Z tym tylko, że ich pionierskość szybko została przyćmiona innymi, mniej lub bardziej sprawnie wycinającymi bandami.

3

W pełni świadomy kierunek

Jednakże pomimo – wciąż nie całkiem dla mnie jasnych – kłopotów z osiągnięciem należytego statusu w folkowym świecie, Skyclad zdołał popełnić kilka rzeczy, które dziś uznawane są za kultowe. Jedną z takowych z pewnością jest czwarty album Brytyjczyków, Prince of the Poverty Line. Wydawnictwo, które w największym jak dotąd stopniu zawierało coś, co ktoś potem nazwał folk metalem. O ile w pierwszych trzech płytach Skyclad można się (słusznie) pokusić o te folkowe wpływy, tak tutaj mamy już do czynienia z tworem niemalże całkowicie świadomym, pewnym obranego muzycznego kierunku.

Nie ma lekko

Album światło dzienne ujrzał 22 marca 1994, a więc w czasach, gdy klasyczny death metal powoli niknął ze światowych salonów a nieświadomi nadciągającego kataklizmu kraciastokoszulaści wciąż jeszcze wylewali krwawe łzy (ciężko stwierdzić, czy buntu, czy depresji i niepogodzenia się z mrocznym światem może) przy Nevermind. Musieli być wyspiarze świadomi, że atakowanie publiki taką muzyką niekoniecznie będzie wiązać się z chwałą i sławą. Mimo to, płytę wydali. I rzec trzeba, że było to ze wszech miar trafne posunięcie.

skyclad

I narodziło się arcydzieło

Wypuszczony nakładem niemieckiego giganta, Noise Records, Prince of the Poverty line okazał się być najlepiej sprzedającym się krążkiem w historii zespołu. Jedenaście (w podstawowej wersji; w bonusowej dorzucono jeszcze trzy, w tym cover Emerald Thin Lizzy) przemyślanych, umiejętnie skonstruowanych kompozycji, stanowiących esencję ciężkiego, doprawionego folklorem grania. Chwytliwe gitary, energetyczny wokal i rozważnie dozowane, wplecione w odpowiednie miejsca melodie. Jak napisał kiedyś recenzent portalu metal-observer.com: „Opisanie Skyclad przy pomocy kilku słów jest równie trudne, jak nie sprawiedliwe, ponieważ istnieje niewiele zespołów, które można uznać za tak oryginalne, które naprawdę trzeba usłyszeć, żeby wyrobić sobie o nich obraz.  Dlatego Prince of the Poverty Line polecany jest dla każdego metalowca!”  Czy trzeba coś więcej dodawać?

Drobna refleksja na koniec

I czasem tylko nachodzi mnie myśl, co by było, gdyby Skyclad w tytule płyty nie posłużył się królem, a księciem, i to jego kartę miast waleta umieścił na okładce. Może ludziska  jeszcze bardziej by się na nich poznali, uznając, że King to jednak musi coś znaczyć? Diamondowi się udało.

]]>
http://www.folkmetal.pl/historia-jednego-albumu-cz-5-prince-of-the-poverty-line-skyclad/feed/ 0
Home of the Wind – wywiad http://www.folkmetal.pl/home-of-the-wind-wywiad/ http://www.folkmetal.pl/home-of-the-wind-wywiad/#respond Wed, 30 Nov -0001 00:00:00 +0000 http://www.folkmetal.pl/?p=26775 Home of the Wind to grupa fanów fińskiego zespołu Moonsorrow. Ich celem jest wydanie dokumentu opowiadającego o historii tej kultowej już grupy. Postanowiliśmy zadać im kilka pytań.

Jak narodził się pomysł na ten projekt Home of the Wind?

Home of the Wind: Wszystko zaczęło się od Leo, kiedy założył Jörmungandr Media. Zajmował się on tworzeniem filmów, lecz zaczął poważnie myśleć nad naprawdę dużym projektem, w którym połączy swoje umiejętności techniczne z miłością do muzyki metalowej. Miłośnik Moonsorrow dowiedział się o mnie i postanowił napisać do Unofficial Moonsorrow Biography (strona jest trochę przestarzała, ale wkrótce zostanie ona całkowicie odnowiona) okazało się, że Leo ma ogromną wiedzę na temat tego zespołu. Zaczęliśmy więc zbierać coraz więcej informacji o Moonsorrow, dowiedziałem się wiele na temat montowania filmów; wydawało nam się, że to będzie dobry pomysł, kiedy postanowimy współpracować. Projekt był samorealizowany, ponieważ nie chcemy za jego pośrednictwem zarabiać pieniędzy – wszystkie nasze fundusze wydaliśmy na projekt, i nie mamy zamiaru go potem sprzedawać. Marketing nie jest naszą domeną – wolimy trzymać się tego, co uważamy za słuszne i co robimy dobrze!

hotw 7

Skąd zamiłowanie akurat do Moonsorrow?

HotW: Więc… czy można wytłumaczyć, na czym polega miłość? Postaram się być obiektywny w subiektywności, o ile to ma jakiś sens. Moonsorrow jest bardzo unikatowy i rozpoznawalny na tle innych zespołów. Najbardziej w ich muzyce podobają mi się melodie, zwłaszcza te, które są grane za pomocą klawiszy i chórów; są one zawsze w określonym miejscu i w dokładnej ilości, nie za dużo, ale też nie za mało. Ich piosenki są idealne w definicji rozwoju. Inne zespoły również mają piękne melodie, ale często wykorzystują je bardzo niezdarnie, albo wykorzystują je bardzo dokładnie i starannie, lecz wtedy melodie są nudne. Oczywiście, nie tyczy się to wszystkich zespołów, są to tylko przykłady. Ale to się nigdy nie dzieje z Moonsorrow. Tak więc – połączenie tych dwóch aspektów może być odpowiedzią na pytanie, dlaczego kocham akurat Moonsorrow.

Od jak dawna macie zamiłowanie do Moonsorrow?

HotW: Od grudnia 2006 roku. Pobrałem album V: Hävitetty (nielegalnie!) i nie mogłem uwierzyć w to, co wtedy usłyszałem. Muszę podkreślić, że w tym okresie nie słuchałem ekstremalnej odmiany metalu, nie wiedziałem również, czym jest muzyka paganmetalowa. Ściągnąłem wszystkie albumy i zakochałem się w utworze Raunioilla. Jak zapewne rozumiesz, było to wtedy dla mnie gigantyczne odkrycie.

Czy jesteście zadowoleni, z waszej obecnej sytuacji w kampanii crowdfundingu?

HotW: Słuchaj, uzbieraliśmy ponad siedem tysięcy euro w niecałe piętnaście godzin, było nam naprawdę trudno w to uwierzyć! Więc mogę powiedzieć, że tak – jesteśmy bardzo zadowoleni, hehe. W momencie, kiedy piszę ten tekst, mamy 66% funduszy potrzebnych do zrealizowania projektu; to wszystko dzięki wspaniałym stu dziewięćdziesięciu ośmiu osobom. Do końca kampanii crowdfundingu zostało piętnaście dni, czyli jeszcze drugie tyle, ile mieliśmy. 66% kwoty w połowie „naszego czasu” brzmi bardzo optymistycznie, prawda? Jesteśmy praktycznie pewni, że uda nam się zrealizować projekt, więc kolejnym celem naszej kampanii jest dotarcie do wydawnictwa, które wytworzy skórzane wydanie, zawierające całą biografię – nie tylko to, co znajduje się w sieci, ale rozszerzoną wersję, obejmującą wszystko do 2014 roku, a prawdopodobnie nawet więcej.

Czy macie ulubione albumy?

HotW: Jednego słucham w każdej chwili! A tak poważnie, może Kivenkantaja jest tym jedynym. Ale kiedy jestem podczas słuchania Voimasta ja kunniasta, Verisäkeet albo Jumalten aika, czuję się, jakbym cały czas słuchał tego samego. Może trochę mniej lubię Suden Uni niż pozostałe krążki, mimo że Tuulen koti, aaltojen koti (stąd tytuł naszego filmu) i 1065: Aika to absolutnie genialne piosenki.

Czy są utwory, z którymi wiążecie dobre wspomnienia?

HotW: Bardzo mi przykro, wiem, że to bardzo romantycznie zabrzmi, kiedy powiem, że przez niektóre piosenki wracam pamięcią do miłych wspomnień, ale to nie moja sprawa. Te „dobre wspomnienia” nie odnoszą się do poszczególnych utworów, ale tak czy siak, są takie wspominki. Dla przykładu; moja (pierwsza) podróż po ukraińskich górach w sierpniu 2012 roku była prawdopodobnie najlepszą wycieczką w moim życiu, nie mówiłbym tak, gdyby nie grało tam Moonsorrow. Zacząłem nawet oblewać sobie nawet twarz krwią, coby w ten sposób okazać szacunek dla tego zespołu, hehe. Recepjonista hotelu nie spodziewał się, że po wejściu do pokoju o 4 rano, zobaczy uśmiechniętego człowieka pokrytego krwią, który mówił po rosyjsku strasznym akcentem. Na mojej twarzy widniał czysty terror… Śmieszne wspomnienia! (ale pewnie nie tak śmieszne dla recepcjonisty).

Moonsorrow-2016-Photo-by-Mikael-Karlbom-e1456809282983

Czy macie jakieś plany, kiedy skończycie ten projekt?

HotW: Nie w tej chwili, do sfinalizowania naszego projektu została jeszcze długa droga. Po nakręceniu materiału będziemy musieli go edytować, zajmie nam to kilka miesięcy; potem trzeba zrobić fizyczne wydanie i wysłać je. Chcielibyśmy urządzić jakąś imprezę z okazji premiery filmu, może nawet z udziałem samego Moonsorrow, ale jest to bardzo skomplikowane, ponieważ osoby odpowiedzialne za projekt mieszkają w różnych krajach… Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Na chwilę obecną mamy jeden główny cel: zrobić niesamowity film dokumentalny!

Dziękuję za wywiad, powodzenia w przyszłości!

Wy też jeszcze możecie wspomóc Home of the Wind w kampanii crowdfundingu, wpłacając dowolną kwotę tutaj.
Liczymy na wasze wsparcie!

]]>
http://www.folkmetal.pl/home-of-the-wind-wywiad/feed/ 0
„Odejść by wiecznie żyć” – album dla wybranych? http://www.folkmetal.pl/odejsc-by-wiecznie-zyc-album-dla-wybranych/ http://www.folkmetal.pl/odejsc-by-wiecznie-zyc-album-dla-wybranych/#respond Tue, 17 May 2016 14:33:12 +0000 http://www.folkmetal.pl/?p=26713 Odejść by wiecznie żyć (2015) – ponoć przy recenzowaniu nie powinno się sugerować tytułami, jednak te słowa w pewnym stopniu nakreśliły mi charakter albumu. I choć klimaty zespołu Biały Viteź są mi raczej odległe, w momencie, kiedy po raz pierwszy usłyszałam fragmenty płyty, pomyślałam: „Biorę to”. I wzięłam.

Tym razem pozwolę sobie odejść od konwencji, zgodnie z którą zazwyczaj recenzuję poszczególne krążki; mam wrażenie, że w przypadku tej płyty metoda ta by się nie sprawdziła. Dlaczego by więc nie zaserwować Wam albumu Odejść by wiecznie żyć w pigułce? Jak każdy medykament, pigułka ta czasami jest słodka, czasami ma gorzkawy posmak, jednak bez większych oporów ją przełknęłam.

To, co wydaje mi się niezwykle istotne, to fakt, że płyta ta zdecydowanie nie jest dla wszystkich. Jeżeli oczekujecie skocznych, ludowych przyśpiewek, których dobrze słucha się przy mocniejszym trunku, nic z tego. Album jest ciężki, zarówno pod względem brzmieniowym, jak i lirycznym. Pech (?) chciał, że akurat za oknem deszczowo, burzowo, a Biały Viteź śpiewa o płaczu duszy, przelanej krwi, smutku, zatem nie polecam meteopatom.  Jeżeli nawet zdarzy im się coś bardziej optymistycznego, linie melodyczne kojarzą mi się ze średniowiecznym pogrzebem… Właściwie nie jest to zarzut, jako muzyczna masochistka lubię te klimaty, a Ponieś rzeko ma naprawdę jest poruszająca. Zachwyca mnie też introdukcja – wprowadzenie do utworu Kiedy wiatr rozwieje prochy, podniosłe, przypominające dawnych bohaterów, słowem rzekłszy – epickie.

Niewątpliwą zaletą płyty jest kompatybilność. Biały Viteź wie, do jakich odbiorców chce trafiać, nie rozmienia się na drobne, a przy tym nie mogę posądzić ich o brak kreatywności, bo Odejść by wiecznie żyć jest albumem spójnym i przemyślanym. Wpadnie w ucho, jak sądzę, sympatykom kręgów rodzimowierczych i rekonstruktorskich, a także tym, którzy lubią klimaty pagan i black metalu. Nie ukrywam, że choć od gimnazjum kości mam z metalu, to zdecydowanie nie z czarnego – niemniej jednak elementy blacku zupełnie mnie nie raziły. Czuję w płycie duch Horytnicy, którą całkiem lubię, i choć pod względem muzycznym i tekstowym nie jest to moja bajka, uważam, że eksperymentowanie z różnymi gatunkami tylko wychodzi na dobre.

Zdecydowanym minusem jest produkcja. Materiał za mało przejrzysty, a gdy choć odrobinę podkręcę głośność, mój sprzęt wariuje – przesłuchanie piosenek na różnych głośnikach utwierdziło mnie w przekonaniu, że problem musi tkwić w realizacji, tym bardziej, że gitary szumią i trzeszczą. Gdzieniegdzie wyłapywałam potknięcia czysto technicznie, a to coś nie stroiło, a to linie wokalne nie do końca z sobą współgrały.

Muszę jednak przyznać, że od strony wokalnej album całkiem mi się podobał. Widać, że muzycy starali się urozmaicić swoją płytę, na której usłyszymy growl, melodyjny śpiew, chórki, śpiew solowy, głosy zarówno męskie, jak i kobiece. Wprawdzie pod względem technicznym mogłoby to brzmieć zdecydowanie lepiej, jednak posępny, mroczny klimat został zachowany; śpiew męski kojarzył mi się gdzieniegdzie z tradycyjną muzyką rosyjską – na plus. Zespołowi należą się również brawa za wyraźny growl (prawie wszystko zrozumiałam!), co jest rzadkością.

Gdybym miała określić album Odejść by wiecznie żyć jednym wyrazem, byłoby to słowo „chtoniczny”. Płyta kojarzy mi się z podziemiem, mrokiem, ciemną przestrzenią, do której dostęp mają tylko wybrani. Jeśli więc macie ochotę przekroczyć podziemne wrota, Biały Viteź wskaże Wam drogę. Nie zabłądzicie, obiecuję.

7.75/10

]]>
http://www.folkmetal.pl/odejsc-by-wiecznie-zyc-album-dla-wybranych/feed/ 0
Skyforger – Senprusija http://www.folkmetal.pl/skyforger-senprusija/ http://www.folkmetal.pl/skyforger-senprusija/#respond Wed, 09 Mar 2016 21:18:08 +0000 http://www.folkmetal.pl/?p=26243 Wszyscy pewnie przeżywaliście sytuację, w której to zmęczeni, wnerwieni na cały świat wracaliście do domu po dziesięciu godzinach na uczelni i uświadamialiście sobie, że na wczoraj zadeklarowaliście się napisać recenzję ostatniej płyty Skyforger.

Dobra, nie każdy może zdołał doświadczyć niewątpliwych uroków takiego stanu rzeczy, niemniej jednak podejrzewam, że większość rozumuje, do czego piję. Powieki na zapałkach, przed oczami cała paleta świetlistych mroczków, a w umyśle wizja błogiej krainy snu, gdzie nikt nie będzie ci truł tyłka o byle pierdołę. Czy da się w takich warunkach sklecić jakiekolwiek liźnięte choćby sensem słowa, o frazach nie wspominając? Da się. O ile macie na tapecie Senprusija, który prędko winien was postawić na nogi.

Nie chcę być patetyczny, nie chcę również, aby Łotysze zbytnio obrośli w piórka. Trudno mi jednak określić ten album słowem innym niż świetny. Genialny może nie, bo moja wizja geniuszu zacieśnia się w bardzo wąskich horyzontach, ale z pewnością bardzo, ale to bardzo dobry. Jeśli już słuchać folk metalu, to podanego właśnie w taki sposób. Potężne, mocarne wręcz brzmienie, idealnie wyważone proporcje pomiędzy ciężkimi riffami i melodyjnymi wstawkami. Tych ostatnich – na całe szczęście – nie uświadczymy tu przesadnie wiele; stanowią raczej dodatek do całości. Na całej długości albumu zdecydowany prym wiodą fantastyczne gitary, miejscami nawet zahaczające o mistrzostwo (nie geniusz, mistrzostwo, to różnica). Dużo heavy, dużo thrashu i…. Cholera jasna, od groma inspiracji, których zdrowy na umyśle człowiek normalnie by się nie spodziewał. No bo zabijcie mnie, jeśli – Boże, przebacz mi za te słowa – nie usłyszycie tam starej, dobrej Metalliki z okresu Master of Puppets (Sudavu Jatnieki), poszatkujcie ciało i wrzućcie do jeziora, jeśli nie wychwycicie patentów rodem z najznamienitszych kęsów powermetalowych (Herkus Monte). Dużo się dzieje. Chłopaki niemalże ani na moment nie spuszczają nogi z gazu, prąc do przodu niczym KOD na pałac prezydencki, z tym, że u Łotyszów, w przeciwieństwie do tych antypolskich elementów, widać sens i słuszność takiej jazdy.  Nie znaczy to jednak, że Skyforger postanowił zmienić orientację i zawojować rynki inne, niż tylko te viking/folkowe; Konserwatywni koneserzy tradycyjnych melodii także znajdą tu coś dla siebie, chociażby pod postacią pojawiających się tu i ówdzie chóralnych zaśpiewów. Analizując jednak album jako całość, rzec bezsprzecznie należy: Skyforger popełnił dzieło co najmniej świetne, więcej jednak thrashowe bądź heavymetalowe niż folkowe. Mnie to osobiście bardzo cieszy, podobnie z resztą jak i moje uszy. Umiejętne dozowanie melodii winno być nakazem, a nie tylko zaleceniem. Bo czasem się zastanawiasz, czy to metal z folkiem, czy dyskotekowy folklor z gitarami może.

Cóż mogę rzec na koniec? Chyba tylko to, że na następnej manifestacji w Warszawie zamiast ześwirowanych KOD-owców dużo chętniej zobaczyłbym ciężki, ognisty i pełen werwy Skyforger.

9/10

]]>
http://www.folkmetal.pl/skyforger-senprusija/feed/ 0
Chorzy na folk metal? http://www.folkmetal.pl/chorzy-na-folk-metal/ http://www.folkmetal.pl/chorzy-na-folk-metal/#comments Sat, 20 Feb 2016 14:51:20 +0000 http://www.folkmetal.pl/?p=26184 Przychodzi baba do lekarza, a lekarz folkmetalowiec. I cóż tu począć, gdy okazuje się, że również medycy cierpią na nieuleczalną chorobę? Baba chciała poszerzyć horyzonty, w przeglądarce wpisała hasło „folk metal” – i trafiła na „Vodkę”, a jako że od alkoholu nigdy nie stroniła, podkręciła głośniki…

I masz, babo, placek na zagrychę. Kiedy pierwszy raz skosztujesz czystej, zazwyczaj Twój organizm nie reaguje na nią zbyt dobrze, w związku z czym znajomi proponują Ci popitkę bądź zza pazuchy wyciągają ogórki babci. Kubki smakowe zdecydowanie bardziej ukontentowane, nieprawdaż? Podobnie jest z metalem. Takim czystym (jeżeli w ogóle takowy istnieje) – bierzesz tłuczek i robisz sieczkę, a matka zamyka Ci drzwi do pokoju. Nie każdy jest w stanie go strawić. Ale można odrobinę dosolić. Doprawić go dźwiękiem skrzypiec, esencją z liry korbowej, a na posypkę whistle. Aha, przed podaniem okrasić ludowymi zaśpiewami. „Czego?”, mruczysz zirytowany na widok młodszego brata wchodzącego do Twojego (powtarzam: Twojego!) pokoju. „A co to leci?”, pada pytanie. Może będą z niego ludzie.

Tak się składa, że nie mam ani brata, ani siostry, ale przypuszczam, że jestem w mniejszości (a poza tym – sami wiecie, funkcja fatyczna tekstu i tego typu sprawy); należy jednak nadmienić, że jednym z moich współlokatorów jest york, który ma i słuch absolutny, i niezły gust muzyczny. Ilekroć włączam Eluveitie, momentalnie zjawia się w pokoju, lokuje się wygodnie na kanapie – i już jej nie opuszcza. Cholera, rozprasza mnie, a chwilowo muszę się skupić, czas zmodyfikować playlistę…

Teraz tak na poważnie. Cóż to za epidemia, która dziesiątkuje (całkiem liczne) grono amatorów cięższych brzmień? W czym tkwi ów przysłowiowy diabeł, że jedna kropla Korpiklaani niejednokrotnie wywołuje prawdziwe tsunami…? Być może, drogi Czytelniku, jesteś jedną z tych osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z folk metalem. Czy kiedykolwiek spróbowałeś ugryźć tę kwestię z perspektywy filozofa? Dlaczego akurat folk metal? I dlaczego – choć w środowisku glanowców i headbangowców folk metal przestaje być niszą – na szerszą skalę ten genialny gatunek wciąż nie jest tak doceniany, jak na to zasługuje? Nie pozostawaj bierny, przeprowadź eksperyment. Twoi koledzy ze szkoły, z uczelni czy z pracy zapewne bez problemu wymienią co najmniej kilkunastu wykonawców grających pop czy rock. Zapytaj o folk metal.

Moim celem nie jest nakłanianie innych do porzucenia swoich dotychczasowych muzycznych przyzwyczajeń, ale raczej zaproszenie do przekroczenia furtki, która być może dotąd była zamknięta. Miłośnicy folku sensu stricto nie szturmowali jej, przerażeni, że podwójna stopa i ostre riffy obrócą wniwecz ich błony bębenkowe, z kolei przyzwyczajeni do szturmowania pieszczochami bramek metalowcy chętniej unicestwią dziesięć czarnych kotów, niż narażą się na oddziaływanie folkowych brzmień, przywodzących im na myśl Zespół Pieśni i Tańca „Mazowsze” (który osobiście bardzo sobie cenię).

Łatwo jest narzekać na zalewającą nas z wszystkich stron falę kiczu, na której radośnie pomykają sobie przelotne miłostki, „problemy” z cnotą i inne trywialne teksty. Łatwo też poddawać się im mimowolnie, nasiąkając rozrastającą się jak uporczywy chwast tandetą. Jeszcze łatwiej jest ulegać stereotypom, które powodują, że przy ostrzejszych brzmieniach rzekomo zaczyna nas boleć głowa, a folk metalu unikamy jak ognia. Polecam brać przykład z yorka.

A ja odpowiem, nieco przekornie, że wcale nie jest to łatwa muzyka – i nikt od niej tej „łatwości” nie wymaga. Niełatwo jest bowiem jednocześnie napawać się surowym klimatem norweskich fiordów, drżeć pod wpływem chłodu bijącego z Morza Północnego, zgłębiać tajemnice bezkresnych tatrzańskich szczytów i grzać dłonie przy ogniu rozgrzewającym niegdyś dumne serca naszych dziadów. Tego wszystkiego możesz doświadczyć, wsłuchując się – podług Twojego gustu – czy to w rozbrzmiewające niespożytą energią epickie utwory, czy też w melancholijne ballady, przywodzące na myśl pieśni średniowiecznych bardów. Być może wszedłeś na tę stronę przypadkowo. Ale – jak powiadają – nie istnieją przypadki, zresztą sama w nie nie wierzę.

Nie lubiłeś historii w szkole? Cóż, podręcznikowa historia zazwyczaj zaczyna się od roku 966. A gdyby tak sięgnąć dalej? Któż może być lepszym nauczycielem niż wypływająca z serca muzyka? Autentyczne brzmienia, warstwa liryczna, która niejednokrotnie opiera się na przywołaniu zamierzchłych bojów, przedchrześcijańskich bóstw, rodzimej kultury…? Słyszałeś kiedykolwiek o instrumentach takich jak szałamaja czy fidel płocka? Wciąż nie jest za późno.

Kimkolwiek jesteś, Czytelniku – a być może należysz jeszcze do grona folkmetalowych żółtodziobów – warto przekroczyć tę furtkę, by zanurzyć się w nieskończonym oceanie możliwości. Łatwo się zarazić.

Warto się zarazić.

]]>
http://www.folkmetal.pl/chorzy-na-folk-metal/feed/ 1
Historia jednego albumu, cz. 4 – „Gathered Around the Oaken Table” Mithotyn http://www.folkmetal.pl/historia-jednego-albumu-cz-4-gathered-around-the-oaken-table-mithotyn/ http://www.folkmetal.pl/historia-jednego-albumu-cz-4-gathered-around-the-oaken-table-mithotyn/#respond Mon, 15 Feb 2016 14:48:08 +0000 http://www.folkmetal.pl/?p=26110 Historia kołem się toczy

Historia niejednokrotnie pokazywała już, iż ostatnie tchnienie dogorywającej kapeli często okazywało się potężnym krzykiem, pozostawiającym na jej dziejach zauważalny ślad, z którego po latach będzie głównie kojarzona. Nie inaczej rzecz miała się w przypadku szwedzkiego Mithotyn.

mithotyn (1)

Band działał ledwo kilka lat, nie zdoławszy zbytnio porwać serc metalowej gawiedzi. Mimo to, u kresu kariery Szwedzi postanowili wznieść się na wyżyny swoich muzycznych umiejętności i dać światu album, który po latach spokojnie można zestawić w panteonie największych folk/pagan/viking metalowych klasyków.

Wielce prawdopodobne jest, iż duży wpływ na jakość Gathered Around the Oaken Table miało podniecenie gitarzysty Stefana Weinerhalla oraz perkusisty Karstena Larssona z tytułu formowania nowej grupy. Szersze grono odbiorców kojarzyć ją dziś może pod nazwą Falconer. Wiecie, panowie chcieli wziąć godny rozbrat z przeszłością, to i postawili monumentalną, cieszącą ucho bramę oddzielającą wszystko od teraźniejszości. Chyba, że po prostu im tak wyszło…

Początki

Zanim jednak Mithotyn postanowił zaznaczyć swoją obecność na folkowym poletku, parał się brutalniejszymi odmianami metalowej sztuki. Nawet nazwę mieli bardziej brutalną; sami przyznacie, że Cerberus brzmi dużo bardziej agresywnie. Po roku jednak chłopakom odwidziała się krwawa sieczka i spuścili nieco z tonu. Mimo stałej właściwie aktywności przejawiającej się w różnego rodzaju wystąpieniach publicznych i nagraniu kilku dem od 1992/1993 roku, pierwszy pełnowymiarowy album panowie zdołali zarejestrować dopiero w roku 1997. Nosił on tytuł In the Sign of the Ravens. Jeśli się już jednak w końcu udało coś wydać, czemu od razu nie pójść za ciosem… Stąd też Szwedzi jeszcze tego samego roku zarejestrowali kolejny „długograj”, zatytułowany King of the Distant Forest, który światło dzienne ostatecznie ujrzał w 1998. Oba albumy były naprawdę przyzwoite, by nie rzec bardzo dobre (osobiście uważam, iż miejscami są nawet świetne; jeśli zastanawialiście się kiedyś, w czym może tkwić esencja folkmetalowej „łupanki”, z pewnością znajdziecie na tych płytach fragmenty, które znacznie przybliżą was do uzyskania satysfakcjonującej odpowiedzi), Oba również, jak na możliwości promocyjne dość niszowych labeli, przez które zostały wydane, swego czasu zyskały względnie sporą popularność. Przynajmniej w samej Szwecji. Wiecie, fakt, iż do King… chłopaki zdołali dokoptować samego wielkiego Andyego Laroque w roli producenta, mówi sam za siebie. Niestety, o zimnym whiskey z lodem na karaibskich plażach nie było nawet co marzyć, nawet na chleb z oryginalną Nutellą, a nie czekoladopodobnym zamiennikiem, ciężko byłoby zarobić. Dlatego też grupa powoli zaczęła się rozpadać. Jak już jednak wspomniano wyżej, zanim na dobre udała się na metalowy spoczynek, postanowiła powiedzieć światu, że jak umierać, to z godnością.

mithotyn

Ostatnie tchnienie dogorywającej kapeli

Gathered Around the Oaken Table wydany został  u progu nowego millenium, w roku 1999, podobnie jak jego poprzednik nakładem Invasion Records. Z tymże tutaj jeszcze, chcąc szerzej uderzyć w azjatyckie rynki, panowie wsparli się wydaniem osobnej edycji w Japonii, nakładem tamtejszego Soundholic. Trzy lata później reedycji albumu dokonały Karmageddon Media na terenie Europy oraz Hammerheart America na terenie USA, z alternatywną (moim zdaniem gorszą) wersją okładki.

Album rozpoczyna się jak gdyby od środka. Serio. Żadnego wstępu, intra, wprowadzenia, tylko od razu monumentalny growl z bujającym rytmem, brudnymi gitarami i folkową melodyjką w tle. Typowy vikingowy/paganowy kawałek, z tym, że masz wrażenie, iż zaczyna się od refrenu. Nic to jednak, przynajmniej czymś nas początek zaskakuje.

Im dalej w las, tym lepiej. Nie ulega wątpliwości, iż wieńczący karierę Szwedów krążek jest zdecydowanie najbardziej agresywnym i ostrym w ich dorobku, gdzie zadziorny growl i wytłuszczone gitarowe partie mają znacznie większe znaczenie niźli wszelkie łagodne melodie. Świetne, marszowe riffy w Watchmen of the Wild czy The Well of Mimir uwydatniają moc i siłę tego albumu, a zmyślne wplatane, zgrabnie zagrane solówki nie pozwalają na nudę. Nie oznacza to jednak, że łagodna melodia zatraciła się całkowicie; słuchając całości ma się wrażenie, że stanowi ona pewnego rodzaju tło dla reszty, bez którego jednak ta reszta nie miała by większego sensu. A gdzieniegdzie, szczególnie w drugiej części albumu, słychać ją nawet bardzo wyraźnie. Od reszty pod wieloma względami odstaje przesiąknięty Heidevolkowym sznytem wieńczący album The Old Rover. Chóralne zaśpiewy i czysty, pompatyczny wokal, mniej agresywne gitary. Serio, jak tego słuchałem, to miałem wrażenie, że Szwedzi tym numerem dobitnie sygnalizowali swój koniec, żegnając fanów. Mniemam jednak, że to tylko mi odbija.

Na koniec

Jeśli zwiesz się fanem folk/pagan/viking metalu, zaliczenie Gathered Around the Oaken Table – jeśli jeszcze tego nie uczyniłeś – winno stać się dla ciebie sprawą priorytetową i mówię to z pełną odpowiedzialnością (zresztą, tak na dobrą sprawę, jeśli nie znacie „In the Sign…” oraz „King…”, powinniście szybko to naprawić). Wiecie, nie jest to tylko moja opinia, o czym przekonałem się nurkując w bezkresnych głębiach internetowego oceanu. W stworzonym przez gościa o pseudonimie Tymell dla portalu www.rateyourmusic.com zestawieniu najlepszych folk/pagan/viking metalowych albumów wszech czasów Gathered… zajął czwarte miejsce. Ciężko stwierdzić, na ile wielkim autorytetem w dziedzinie obiektywnej oceny płyt (o ile takowa w ogóle ma miejsce w tym świecie) jest wyżej wspomniany człowiek, niemniej jednak znak to, iż ostatnie podrygi Szwedów w wielu kręgach zyskały zrozumiałe poważanie. I ja się do tego grona podłączam.

Żal tylko, że panowie Stefan i Karsten rozwalili kapelę, wyczuwając, iż bardziej komercyjne granie – jak sama nazwa wskazuje – może przynieść większe komercyjne zyski i założyli znany i szanowany do dziś (a może nie?) Falconer. Cóż, miejmy nadzieję, że kiedyś do idei Mithotyn powrócą…

]]>
http://www.folkmetal.pl/historia-jednego-albumu-cz-4-gathered-around-the-oaken-table-mithotyn/feed/ 0
Debiutancka płyta Illdåd http://www.folkmetal.pl/debiutancka-plyta-illdad/ http://www.folkmetal.pl/debiutancka-plyta-illdad/#respond Fri, 29 Jan 2016 18:06:48 +0000 http://www.folkmetal.pl/?p=26039 Szwedzki projekt folkmetalowy Illdåd 25 stycznia zakończył pracę nad swoim pierwszym albumem – Bland Bot Och Sot. Płyta zawiera 9 piosenek, czyli około 30 minut muzyki. Teksty są inspirowane głównie szwedzkimi bajkami oraz mitami.

12309678_1072566759428696_1370636994308421373_o

Illdåd ma na swoim koncie również składającą się z pięciu utworów EP’kę Gröttlefar; przy jej tworzeniu autor – Anton Trollmania Tordås – inspirował się twórczością takich zespołów jak Finntroll czy Korpiklaani. Na płycie jako gość występuje Alexandra Linn, która również zajmuje się projektowaniem okładek dla Illdåd. Gröttlefar jest do pobrania za darmo z tej strony.

Lista utworów:

1. Illdåd (Intro)

2. Månskensdans

3. Gruvmaja

4. Fyllefader

5. Moder Natur                                                                                                                                       

 6. Far (Allan edwall cover)

7. Småtteknytt

8. Tidens Bot

9. Herrarna i Hagen

Całość jest już do odsłuchania na serwisie Reverbnation.

Zespół można też śledzić na Facebooku.

]]>
http://www.folkmetal.pl/debiutancka-plyta-illdad/feed/ 0