Artykuł Dziewanna w Warszawie 28.06.2019 – relacja pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Jakub Bochenek
Czerwiec był u mnie obfity w koncerty folkowe i folkmetalowe. Ostatnim z nich była Dziewanna, która razem ze swoją grupą wystąpiła pod sam koniec miesiąca w Gnieździe Piratów. Szczerze mówiąc, po tych wszystkich gigach miałem średnią ochotę na ten występ. “Może będzie fajnie, pomyślałem”. I było…
Nigdy nie miałem okazji zjawić się w tym klubie. I tutaj mocno biję się w pierś; Gniazdo Piratów jest miejscem godnym podziwu. Piracki klimat z tego miejsca wręcz wycieka: jako cichy wielbiciel takiej atmosfery czułem się bardzo dobrze w tym miejscu. Na pewno mam nowy ulubiony klub w Warszawie, a ci, którzy jeszcze nie mieli przyjemności zwiedzić tego miejsca, niech czym prędzej udają się do Gniazda Piratów na ulicy Ogólnej 5. Miejsce na taki koncert też zostało wybrane nie bez przyczyny – Dziewanna zaprezentowała publice utwory w tym klimacie, między innymi dobrze znane wszystkim Morskie opowieści.
Dobra, koniec promocji klubu, przejdźmy do głównego tematu tego tekstu. Dziewanna ze swoim zespołem dała bardzo dobry, różnorodny występ; mimo że zagrali blisko dwugodzinnego seta (wliczając w to dwudziestominutową pauzę w międzyczasie), nie miałem żadnego uczucia znużenia. Poza drobnymi problemami technicznymi, jakimi były sprzężenia na początku i pod koniec koncertu, występ był bardzo dobrze nagłośniony – wszystko było słychać, co pozwoliło cieszyć się każdym z instrumentów osobno. Brakowało mi jedynie stałego bębniarza – i ewentualnie basisty – którzy mogliby wzmocnić tę grupę, bo w kilku momentach sekcja rytmiczna bardzo by się przydała i fajnie dopełniałaby utwory.
Wspomniałem o różnorodnej i ciekawej setliście. Publice zostały zaprezentowane pieśni o różnej tematyce: od góralskich opowieści, poprzez wiedźmińskie ballady (o tych było zdecydowanie najwięcej powiedziane) aż do pirackich szant, które najbardziej przypadły mi do gustu. Aż chciałbym poprosić, żeby Dziewanna w celu szukania inspiracji wyjechała nad morze Bałtyckie (lub inne morze/ocean). Zagrano znany wszystkim utwór Herr Mannelig czy też wcześniej wspomniane Morskie opowieści, a z mniej kultowych – Żeglarzy Pieśń w wydaniu folkowym (folkmetalowej wersji możecie posłuchać w wykonaniu nieistniejącej już grupy Othalan, w której Dziewanna śpiewała oraz udzielała się kompozytorsko), Zwierciadło Kruka czy też Wilczysko. Ten utwór chyba najbardziej mi przypadł do gustu – oczywiście zaraz po szantach.
Po rozmowie z kilkoma uczestnikami wydarzenia wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że Dziewanna jest świetną wokalistką, z ogromnym potencjałem. W moim skromnym mniemaniu jej głos jest jednym z lepszych, jakie polska scena folkowa (folkmetalowa również) ma w posiadaniu. Chciałbym, żeby Dziewanna odnosiła jak największe sukcesy w swojej karierze muzycznej, żeby ktoś z dużej wytwórni zauważył jej twórczość i podpisał umowę, tego Dziewannie życzę z całego serca.
Zespół został bardzo dobrze przyjęty przez warszawską publiczność, wszyscy śpiewali, klaskali, tupali, czasem też tańczyli w rytm utworów. Po występie duże grono uczestników zgromadziło się, żeby porobić zdjęcia, kupić płyty czy też po prostu podziękować za świetny koncert. Występ Dziewanny był zdecydowanie najlepszym z okołofolkowych wydarzeń, w jakich brałem udział w tym miesiącu. Pozostaje mi tylko czekać na kolejne utwory i koncerty tejże grupy.
Fot. Karolina Francuz
Setlista
Część pierwsza:
Intro
Oj, ruzice
Świergołuśka
Lipka
Bogów łzy
Czarci pakt
Żeglarzy pieśń
Na Ivana
Herr Mannelig
Część druga:
Pod znakiem Wilka
Wilczysko
Idzie dysc
Wołanie
In taberna + słowiański taniec
Morskie opowieści
Bis:
Yennefer: Zwierciadło Kruka
Pieśń Priscilli
Żeglarzy pieśń
Artykuł Dziewanna w Warszawie 28.06.2019 – relacja pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Jakub Bochenek
Artykuł Relacja z edycji Folk Metal Night 15.06.2019 w Warszawie pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Jakub Bochenek
Jakiś czas temu zawitaliśmy razem ze współredaktorką na kultowy już Folk Metal Night, który i w tym roku odbył się w Voodoo Club. Była to kolejna edycja tego wydarzenia, tym razem urządzona z okazji Nocy Kupały. Skład zastaliśmy mocny; Diaboł Boruta, Runika, Cronica i Aether. Była to już nasza druga wizyta w tym klubie tego tygodnia, na folk metalowym wydarzeniu (kilka dni wcześniej gościliśmy GRAI, Morhanę i Velesara, a relację z tego wydarzenia możecie przeczytać tutaj).
(Jakub Bochenek) Zaczynamy z dobrym Diabołem Borutą. Moim zdaniem, dali oni najlepszy występ tego wieczoru; set lista trafnie uderzyła w moje gusta, zagrali niemal wszystkie najlepsze utwory – ze wszystkich swoich trzech płyt – które podobają mi się najbardziej. Zespół miał dobry kontakt z publiką; żartowanie, picie, zaganianie do śpiewania i tańca, między utworami nie było dużych pauz coby publika się nie rozleniwiała. Podobało mi się, że pod sam koniec ich występu zaprosili niejakiego Krzysia – który według zeznań Diaboła Boruty ma 3 lata – żeby zagrał z nimi dwa kawałki jako trzeci gitarzysta. Ostatnio miałem okazję widzieć ich kilka lat temu, kiedy dzielili scenę z Leśnym Licho i Radogostem; ostatni występ Diaboła Boruty w Warszawie zapamiętam o wiele lepiej (co nie oznacza, że tamten był kiepski).
Gdy ucichły okrzyki na cześć zespołu Rudego i minęło kilka chwil, na scenie pojawiła się Runika. Sala była wypełniona. Zespół wykonał kluczowe dla ich dorobku utwory, także te, które znalazły się na ich najnowszym wydawnictwie Pradawna Moc (2018); można było usłyszeć kultowe w pewnych kręgach Ogień i Wodę, Ciszę przed Burzą czy Biesiadę. Seta rozpoczął Wiking. Sprawnie obudził publiczność po przerwie technicznej, która z każdym następnym utworem była bardziej żywiołowa, głośna i szczęśliwa. Cisza przed Burzą wprawiła słuchających w lekki trans, budując na sali tajemniczą atmosferę. Następny kawałek został poprzedzony krótkim intrem, który w wykonaniu charyzmatycznej wokalistki zespołu, Aminae, wywołał szczery śmiech u publiczności. “-Jeśli lubicie bimber lub choć raz mieliście na nogach gumofilce ta piosenka jest dla Was!” Egzorcysta z Wojsławic był pierwszym numerem, na którym było pogo. Na Biesiadzie, pogo było prawdopodobnie największe na całym evencie. Ludzie bawili się świetnie, co chwilę rozlegały się okrzyki wtórujące zespołowi. Problemów technicznych ani dźwiękowych (poza niewielkim przeziębieniem wokalistki, ale absolutnie nie miało to wpływu na jakość koncertu) nie było. Ciekawym akcentem był gest wcześniej wspomianej, która biorąc pod uwagę potrzeby publiczności i gorącą pogodę zabrała ze sobą w trasę wiatrak, który położyła na scenie by chłodził publiczność. Miły gest w stronę fanów! Koncert naprawdę udany.
Cronica była trzecim zespołem występującym tego wieczoru. Zespół powstały w 2014 roku, pochodzący z śląskiego Jaworzna jest znany na scenie folkmetalowej za sprawą płyt Świt Historii czy Na tej Ziemi. Elementami ich występu, które trzeba wyszczególnić są damski wokal i partie fletu. Czysty, niezwykły głos i złożone melodie instrumentu były ukoronowaniem ich występu. Dobre gitary i mocny wokal głównego wokalisty dobrze prowadziły występ. Perkusja i pozostałe instrumenty również zasługują na szczery komplement. Występ Cronici był chyba najpoważniejszym obok Aetheru koncertem wieczoru. Mniej było pod sceną tańcu i krzyków, więcej podziwiania i wsłuchiwania się w muzykę. Cronica zaprezentowała między innymi Herr Mannelig, tradycyjną balladę, również kultową w ich dyskografii. Zespół zrobił kawał dobrej roboty; zaangażowanie było widać. Efektem była wspomniana już reakcja publiki, zasłuchane twarze i wysoka frekwencja. Dla tych, którzy nie mogli być na ich koncercie, polecamy zapoznanie się z ich muzyką.
(Jakub) Aethera pamiętam z czasów, kiedy otwierali piątą edycję Folk Metal Night, jako mały, łódzki zespół, o którym niewiele się słyszało. Co tu dużo mówić, zespół bardzo dojrzał – muzycznie – i ich występ uważam za bardzo udany, nie wyobrażałbym go sobie teraz w innej roli niż band, który kończy którąś edycję Folk Metal Night. Chłopaki niedawno wydali swoją debiutancką płytę In Embers – której gorąco polecam posłuchać – i to właśnie na niej skupiła się setlista. Być może się mylę, bo widziałem ich na żywo dopiero drugi raz, ale Aether robi niesamowity progres, nie zdziwi mnie fakt, jak kiedyś zobaczę grających przed chociażby Equlibrium. Po prostu brawo!
Zaczynamy sezony festiwalowe, koncertów coraz więcej, więc pozostaje nam tylko przyszykować portfel i wątrobę na kolejne bezkonkurencyjne edycje Folk Metal Night, jak i poszczególnych zespołów, które mogliśmy zobaczyć tego wieczoru. Pozostaje nam tylko czekać na kolejny event folk metalowy i zapraszać czytelników do przyjścia, naprawdę warto.
Artykuł Relacja z edycji Folk Metal Night 15.06.2019 w Warszawie pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Jakub Bochenek
Artykuł GRAI, Morhana, Velesar – Voodoo Club, relacja (11.06.2019) pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Jakub Bochenek
Voodoo Club dla stołecznej publiki folkmetalowej jest już czymś w rodzaju mekki; odbywa się tam wiele koncertów zarówno naszych rodzimych zespołów, jak i spoza granic Polski. Tym razem mieliśmy okazję posłuchać dwóch polskich grup oraz jednej z Rosji – dobrze wszystkim znanego zespołu GRAI.
O Velesarze usłyszałem niedługo po tym, jak ogłoszono, że Marcin Wieczorek wraca do grania folk metalu i zakłada swój projekt. Po przesłuchaniu każdego utworu jaki był dotąd publikowany w sieci, z niecierpliwością zrywałem kartki z kalendarza na ów wieczór, żeby zobaczyć, jak zespół byłego wokalisty Radogosta się sprawdza na żywo.
Z koncertów Morhany pamiętam niewiele, z wielu powodów. Niemniej, bardzo dobrze wspominam te “obrazy”, które nic nie wnosiły do mojego życia, ale chociaż pozwoliły mi się dobrze zabawić. Jeżeli chodzi o Грай, to w sumie jedynym powodem, dla którego cieszyłem się na zobaczenie ich na scenie po raz pierwszy w swoim życiu jest wręcz genialny album Ashes, który to właśnie muzycy promowali, więc liczyłem na dużo kawałków z ich ostatniej płyty. Oczekiwania duże, nadzieje również… Jak wyszło w praniu?
Gdy wszedłem do Voodoo Club blisko pół godziny przed oficjalnym rozpoczęciem pierwszego występu, wszystko było już gotowe; bramka z biletami, widownia przygotowana, pierwszy zespół po soundchecku. Dużym plusem było to, że wszystko odbywało się sprawnie, bez większych opóźnień. Dla czepialskich, pół godziny opóźnienia to nie jest tak dużo, miałem okazję być na evencie z ponad trzygodzinnym opóźnieniem, więc doceniajcie to, co macie i na co przychodzicie.
Jako pierwszy wystąpił Velesar. Mimo że słuchałem kilku utworów z ich debiutanckiej płyty, nie wiedziałem za bardzo, czego oczekiwać. Nie zawiodłem się, ale mogło być lepiej. Świetny skład, w który wchodzi między innymi Marcin Frąckowiak, udzielający się w Percival Schuttenbach, czy też Adam Kłosek, który jest między innymi basistą warszawskiej grupy Helroth, charyzmatyczny frontman, potrafiący pociągnąć za sobą publikę, większość naprawdę dobrych piosenek (recenzja Dziwadeł niebawem). Niestety, ale cały występ położyło nagłośnienie; ledwo słyszalne gitary, które nie były w stanie się przebić przez skrzypce, flet, wokal i samą w sobie głośną perkusję, a szkoda, bo widziałem jak jeden z gitarzystów – zwłaszcza pod koniec – grał solówki, których najwidoczniej będę mógł posłuchać na razie na albumie. Pomijając kwestie techniczne, jak właśnie kiepskie nagłośnienie czy też wieczna walka Velesara z kablem od mikrofonu, pierwszy koncert tego zespołu bardzo mi się spodobał i chętnie wybiorę się na jego kolejny występ w Warszawie.
Setlista Velesara:
Intro
Zew Arkony
Ostatnia Kupalnocka
Ślad Swarożyca
Dziwadła
Karczmiany Troll
Normanica (Szanta wikińska)
Dzikie Pola (Pieśń o kozackiej sławie)
Bratnia Krew
Wilcza Wataha
Plony
Nie musiałem długo czekać na rozpoczęcie występu Morhany. Dawno nie miałem okazji widzieć ich na żywo. Zdążyłem zorientować się, że w końcu mają stabilny skład, który działa razem już jakiś czas. Od samego początku strasznie męczył mnie bas; nie dość, że był on za głośno, to jeszcze jego brzmienie pozostawiało wiele do życzenia. Na przyszłość: więcej “mid” albo “low” i stanowczo mniej “high”. Morhana zapowiedziała, że w tym roku wchodzi do studia nagrywać nowy album. Z jednej strony bardzo fajnie – zaprezentowane przez nich jak dotąd nieopublikowane kawałki były najlepszymi z ich seta – z drugiej strony… Jeżeli bas będzie brzmiał tak samo jak na koncercie, to nie wróżę temu krążkowi świetlanej przyszłości. Niemniej doceniam ruchy basisty na scenie i poza nią; skutecznie zaganiał publikę do tańca. Poza tym, bez zarzutu. Tak jak wcześniej wspominałem, na występach Morhany świetnie się bawię; mimo że nie widzę sensu w poważniejszym słuchaniu ich muzyki, będę wpadał na ich gigi, tańcząc i śpiewając takie hity jak WTF. Ale tak zinterpretowałem ich zamysł artystyczny; proste, wesołe granie, mające poprawić humor przeciętnemu słuchaczowi. Ekipa jest w stanie nawiązać bardzo dobry kontakt z widownią i wprowadzić luźną atmosferę, pozwalającą widzom na doskonałą wręcz zabawę. Dobrze, że Morhana istnieje i po 13 latach dalej gra w najlepsze. A ten występ zapamiętam jako najlepiej nagłośniony tego wieczoru, no i bas.
Setlista Morhany:
Trolls on the sea
High Noon
The Traveller
Thundercry
Dreamland
Queen of torment
Fafnir’s insanity
Horned God
WTF
Moonshine
Mgła
Morhana
Plinn
Niestety, ale nie pobawiłem się zbytnio na Morhanie, jedyną moją aktywnością ruchową było poprawianie wentylatora dla flecistki i wokalistki. Powodem mojego bezruchu było oczekiwanie i oszczędzanie sił na gwiazdę wieczoru. Tak jak wcześniej wspominałem, Rosjanie wyruszyli w trasę w celu promowania ich ostatniego albumu zatytułowanego Ashes. Jak nie trudno domyślić się, znacznie duża część ich setlisty pochodzi właśnie z tej płyty – duży plus moim zdaniem, Ashes uważam za najlepszą rzecz, jaką dotąd wydali. Zespół miał świetny kontakt z publiką; cały czas zachęcał nas do śpiewania, okrzyków i tańców czy też zapraszał najmłodszych słuchaczy na scenę. Bardzo dobry występ został znowu powalony przez beznadziejne nagłośnienie; gitar nie słyszałem w ogóle, wszystko zagłuszał potężny wokal Iriny oraz perkusja, flet i wokal Vitolda, który był w miarę dobrze słyszany; gitary wcale. Jedynie pod koniec udało mi się usłyszeć część partii Ruzvelta, ale to dlatego, że stanąłem centralnie naprzeciwko jego wzmacniacza. Drugą wadą ich show była dość monotonna setlista; rzadko kiedy zdarzały się skoczne momenty, raczej przez cały występ mieliśmy okazję słyszeć ich w ciężkim i ponurym odbiciu. O ile szanuję, że mogłem usłyszeć Song of Dead Water (moim zdaniem ich najlepszy kawałek), tak trochę brakowało mi na przykład Крепкая охота, która fajnie urozmaiciłaby ich występ. Na koniec GRAI zagrał cover greckiej legendy czarnego metalu Rotting Christ …Pir Threontai. Mimo wszystko podobał mi się ich koncert, ale od zespołu tej klasy mógłbym wymagać więcej.
Cieszy mnie ciągłe duże zainteresowanie folk metalem w Warszawie, co pokazała dość wysoka frekwencja (i to w środku tygodnia!) na każdym z występów tego wieczoru. Mimo problemów technicznych, które przyłożyły się do pozostawienia niesmaku u zespołów, na które czekałem, będę dobrze wspominał to wydarzenie. A kiedy GRAI, Velesar a nawet Morhana będą występowali w okolicy, udam się na pewno.
Artykuł GRAI, Morhana, Velesar – Voodoo Club, relacja (11.06.2019) pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Jakub Bochenek
Artykuł Wayfarers & Warriors Tour – Kraków pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Jakub Kufel
W miniony piątek (15.03.19 r.) Korpiklaani, Turisas i Trollfest rozgrzewali do czerwoności krakowską publikę w Klubie Studenckim Kwadrat. Muzycy podczas trasy koncertowej odwiedzili – poza Krakowem – Gdańsk, Wrocław, Warszawę. Bilety na krakowski koncert w ramach trasy Wayfarers & Warriors Tour wyprzedały się całkowicie, co przełożyło się na pełną salę w klubie.
Liczne kolorowe balony na scenie zwiastowały występ Trollfest. To właśnie oni zagrali tego wieczoru jako pierwsi, promując swoją niedawno wydaną płytę Norwegian Fairytales. Krążek wydany w styczniu tego roku zyskał uznanie wśród słuchaczy folk metalu.
Muzycy weszli w świetną interakcję z publicznością. Podczas wykonywania Solskinnsmedisin utworzony przez bassiste Øyvind Bolt Strönen Johannesen pociąg krążył za muzykiem – nie tylko na sali, lecz wyszedł poza nią. Później muzyk niesiony był na rękach nad publicznością. Trollfest znany jest z poczucia humoru, tego wieczoru również nie zawiedli w tej materii. Wszyscy członkowie wystąpili w zabawnych kostiumach, ciekawie ucharakteryzowani.
Finlandzki Turisas wystąpił jako drugi. Mieszanka power i folk metalu w profesjonalnym wykonaniu wypadła znakomicie. W poczet muzyków grupy weszła Caitlin De Ville, zasilając skład jako skrzypaczka. Caitlin towarzyszy muzyką od samego początku trasy. Podczas bisów zespół zaskoczył publiczność, wykonując swoje utwory akustycznie. Wybrzmiało między innymi To holmgard and beyond.
Korpiklaani zagrali na deser, serwując znany już repertuar przeplatany nowościami z Kulkija (krążek ten brał udział w konkursie: Folkmetalowa płyta roku 2018). Na deskach wraz z członkami Korpiklaani stanął bassista Turisas Jesper Anastasiadis, zastępując wokalistę podczas kultowego już utworu Beer Beer.
Artykuł Wayfarers & Warriors Tour – Kraków pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Jakub Kufel
Artykuł Piracka karawela kontra wikiński drakkar – relacja z koncertu Alestrom i Skálmöld pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Bartosz Płaneta
Dwa oblicza morskich podróży i batalii zaprezentowały w poniedziałek 25 lutego zespoły Alestorm i Skálmöld. Koncerty odbyły się w krakowskim klubie Kwadrat.
Muzyków oraz ich scenicznego stylu nie trzeba nikomu przedstawiać. Islandcy wikingowie ze Skálmöld po raz kolejny odwiedzają Polskę, tym razem promując swój nowy album Sorgir. Wszystkie swoje kawałki wykonują w ojczystym języku, co tworzy niezwykły klimat wikińskich podbojów, mitycznych zmagań bohaterów i historii panteonu bogów. Większość tekstów dotyczy bitew, a słowa „miecz” (sverð), „krew” (blóð) i „wojna” (stríð) ścielą się gęsto jak trup w – opisywanej przez zespół – wielkiej wojnie domowej XIII wiecznej Islandii (Era Sturlungów). Zespół napędzany przez mocny, agresywny wokal Björgvina Sigurðssona, który zdaje się przyciągać polską widownię, potrafi uderzyć mocą czterech gitar i z powodzeniem utworzyć potężny męski chór.
Ten ostatni wymieniony sprawił, że moim zdecydowanym faworytem występu na żywo był utwór Narfi z płyty Börn Loka (Dzieci Lokiego).
Alestorm w swoim klawiszowym, imitującym akordeon stylu wskoczył na scenę w towarzystwie swojej ogromnej, żółtej, dmuchanej kaczuszki, mocno odzwierciedlającej ich sceniczny charakter. Do powszechnie poruszanej przez szkocki zespół tematyki, jaką jest picie piwa, rumu, skradzionego alkoholu lub picie za czyjeś pieniądze możemy doliczyć tylko picie za dużych ilości (jeśli doliczyć do tego kołyszący się pod stopami pokład, to zbiór zagadnień jest zaskakująco kompletny). Nie mogło zabraknąć utworów takich jak Drink, Hangover, Mexico i jedynego w swoim rodzaju pożegnania z fanami na koniec wieczoru, czyli F*cked with the Anchor. Podczas niego bawimy się na prawdopodobnie jedynej na świecie scenie, w której rogi zamieniają się w środkowe palce i absolutnie żaden z uczestników zabawy nie ma z tym żadnego problemu.
Oprócz tradycyjnego wiosłowania, pojawił się także dość mało politycznie poprawny żart na temat naszych zachodnich sąsiadów przy okazji kawałka Bar ünd Imbiss, co dopełniło tawernianej atmosfery. Nastawienie, pozytywna energia i humor sprawiają że nie da się wyjść z sali koncertowej po ich występie w złym humorze… co najwyżej zmęczonym i lekko chwiejnym krokiem.
Supportem obu grup był angielski zespół Bootyard Bandits, wykonujący country rocka, jak się zowie, z kowbojskimi kapeluszami i grającym na banjo Big Mac’iem na pokładzie. Świat nie wiedział, jak bardzo potrzebuje pirackiej muzyki przed Alestrom, może i na kowbojów przyszła pora? Zarówno dla Bootyard Bandits, jak i Skálmöld za bębnami zasiadał Jón Geir Jóhannsson.
Artykuł Piracka karawela kontra wikiński drakkar – relacja z koncertu Alestrom i Skálmöld pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Bartosz Płaneta
Artykuł Uczta dla ducha – Kaunan, Wardruna w Zabrzu pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Agnieszka Anna Suchy
Tamten jesienny wieczór na długo pozostanie w mojej pamięci. 19 października czas na kilka godzin dla mnie się zatrzymał. Po raz pierwszy miałam przyjemność brać udział w koncercie Wardruny, ale wiem już na pewno, że nie ostatni.
Gdańsk i Zabrze zostały w tym roku okrzyknięte ,,miastami wybranymi”. Nie dziwota, wszak norwescy przedstawiciele muzyki rodem ze świata wikingów przyciągają tłumy. Tak było i tym razem. Dom Muzyki i Tańca w Zabrzu pękał w szwach. Agencje organizujące koncerty, Iron Realm Productions i Metal Mind Productions, miały pełne ręce roboty.
Jako pierwszy na scenie ukazał się austriacki Kaunan, czyli sympatyczne szwedzko-niemiecko-austriackie trio. Muzycy szybko nawiązali dobry kontakt z publicznością, która wydawała się całkiem ukontentowana tym, co się działo na scenie – a działo się sporo; było energicznie, klimatycznie – i z pasją. Kaunan wykonuje nordycki folk, okraszony dźwiękami instrumentów takich jak m.in. lira korbowa i bouzouki. Jeżeli ktoś jeszcze nie słyszał grupy, warto się z nią zapoznać; nie jest to wprawdzie ten rodzaj folku, którego mogłabym słuchać godzinami, ale Kaunan jako support sprawdził się całkiem nieźle.
W końcu nadszedł czas na gwiazdę wieczoru. Odkąd usłyszałam Einara Selvika na żywo w Krakowie, z niecierpliwością wyczekiwałam koncertu Wardruny w Polsce. Moje ciche błagania na szczęście zostały wysłuchane.
Trudno mi oceniać występ norweskiej grupy pod względem technicznym, muzycznym. Trudno mi nawet pisać o tym wydarzeniu jak o koncercie. To było, cytując Sapkowskiego, ,,coś więcej”. Brałam udział w niezwykłym, magicznym rytuale, którego czar wciąż czuję w sercu. Spektakularna introdukcja, wzbogacona dźwiękami rogów i efektownymi wizualizacjami wprowadziła publiczność w trans; chyba każdy fan Wardruny czuł się usatysfakcjonowany, bo muzycy wykonali wszystkie utwory należące do kategorii must be. Nie zabrakło zatem pieśni znanych m.in. z serialu The Vikings, Fehu czy – przez wielu najbardziej wyczekiwanego – Helvegen. Owacjom na koniec nie było końca. Wzruszony reakcją publiczności Einar Selvik zaprezentował na bis utwór w wersji solo.
W moim osobistym rankingu tegorocznych koncertów ten zdecydowanie zasługuje na miejsce w ścisłej czołówce. Zabrzański koncert był prawdziwą ucztą dla ducha. Czuję niedosyt, lecz przecież w Krakowie Einar obiecał, że będzie do nas wracać…
Artykuł Uczta dla ducha – Kaunan, Wardruna w Zabrzu pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Agnieszka Anna Suchy
Artykuł Einar Selvik w Krakowie: powrót z Walhalli pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Agnieszka Anna Suchy
Już ponad dwa tygodnie minęły od koncertów Einara Selvika w Polsce, a ja wciąż myślami wracam do eterycznego wieczoru spędzonego w krakowskim teatrze. 5 marca to dzień żywcem wyjęty z rzeczywistości. Polska publiczność została zaczarowana: niektórzy wciąż nie otrząsnęli się z transu…
“Einar w Polsce” – usłyszałam jakiś czas temu od mojego redakcyjnego znajomego. Słowa miały taką moc rażenia, że od momentu, w którym je usłyszałam, wiedziałam, że choćby nastała apokalipsa, muszę tam pojechać. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. W marcowe niedzielne popołudnie byłam już w drodze do Krakowa – nawet bez apokalipsy się obyło.
Krakowski Teatr Łaźnia Nowa wypełniony był po brzegi. Z zasłyszanych fragmentów rozmów dowiedziałam się, że Polakom wojaże niestraszne – niektórzy śmiałkowie przejechali pół Polski, żeby usłyszeć muzyka z krainy wikingów. Zanim jednak gwiazda wieczoru pojawiła się na scenie, złaknieni muzycznych wrażeń fani mieli okazję posłuchać węgierskiej formacji The Moon and the Nightspirit.
Grupę tę miałam okazję już raz słyszeć – pod względem klimatu wydawała się idealnym dopełnieniem marcowych koncertów Einara. Magia szamańskich dźwięków okraszona delikatnym, dziewczęcym głosem Ágnes Tóth cieszyła się entuzjazmem słuchaczy, którzy nagradzali formację gromkimi brawami. Fani zespołu mogli być ukontentowani: nie zabrakło zarówno kultowych utworów w klimacie Alkonyvarázs, jak i piosenek z płyty Metanoia (2017), wydanej przez wytwórnię Prophecy Productions. Zespół w trakcie swojego występu zachęcał publiczność do wspólnej zabawy, co – sądząc po reakcjach widzów – świetnie się sprawdziło. Osobiście wolę więcej ognia na scenie, ale występ węgierskich gości oceniam naprawdę dobrze; muzyka zespołu jest przyjemna dla ucha, melodyjna, choć nie brakuje w niej również surowych dźwięków, przenoszących słuchaczy w tajemnicze pogańskie czasy. Na pozytywny odbiór koncertu miało też wpływ nagłośnienie (które czasami potrafi doszczętnie zniszczyć choćby największe muzyczne uniesienia); proporcje były idealnie wyważone.
Po krótkiej przerwie przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. Zapewne każdy z Was ma nieco inną definicję prawdziwego artysty. Dla mnie jednymi z najbardziej istotnych wyznaczników muzyka przez wielkie “M” są autentyczność i czystość; nie mam tu na myśli higieny osobistej (ten aspekt też jest ważny!), tym bardziej, że dla wielu występujących, jak i słuchaczy wilgotne koszulki i przyklejone do czoła włosy po energetycznym koncercie są chlebem powszednim, lecz raczej umiejętność wypełnienia swoją osobą całej przestrzeni scenicznej (i nie tylko). Norweski wokalista, wchodząc na scenę, nie potrzebował ani gry świateł (choć doceniam pracę oświetleniowców), ani patetycznych zapowiedzi. Był tylko on, jego głos i instrumentarium – wydawało się zresztą, że razem stanowią jedną całość. Einar nie bał się uchylić przed słuchaczami drzwi do swojego świata – owa autentyczność przyczyniła się do tego, że cała sala przeniosła się w czasie. Fani serialu Wikingowie mogli być ukontentowani, bo wokalista Wardruny stanął na wysokości zadania i wykonał pieśni takie, jak m.in. Fehu, Helvegen czy Völuspá. Ta ostatnia cieszyła się szczególnym entuzjazmem słuchaczy, którzy już w momencie, gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki, nagrodzili artystę gromkimi brawami. Muzyka Einara wywoływała ciarki, a niekiedy wyciskała łzy – nie tylko za sprawą wyjątkowego klimatu, ale również perfekcyjnego warsztatu wokalisty, który intonacyjnie jest absolutnie doskonały, a jego przepona musi być naprawdę mocarna, jako że długość wydobywanych dźwięków robiła wrażenie. Surowe brzmienie talharpy i innych instrumentów były idealnym dopełnieniem dźwięcznego, silnego głosu skandynawskiego wokalisty. Na uwagę zasługiwał też świetny kontakt z publicznością; Selvik nie stronił od zabawnych anegdotek, jednak nie brakowało również rzetelnych informacji, dzięki czemu osoby, które nie miały wcześniej kontaktu z jego muzyką, mogły poznać jej specyfikę. Koncert Einara w Polsce doszedł do skutku za sprawą agencji Iron Realm Productions – oby takie przedsięwzięcie powiodło się i następnym razem.
Aplauz po ostatnim utworze zdawał się nie mieć końca. Niezmiernie żałowałam, że finał nadszedł tak szybko, jednak wokalista zapowiedział, że ponownie odwiedzi Polskę. Po koncercie odbyło się spotkanie z fanami, dzięki któremu słuchacze mogli jeszcze przez moment nacieszyć się obecnością tego wyjątkowego artysty.
Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że 5 marca na chwil kilka znalazłam się w Walhalli. Szkoda tylko, że tak szybko musiałam z niej wrócić, bo powrót do szarej rzeczywistości odrobinę bolał.
Spóźniłam się na autobus.
Artykuł Einar Selvik w Krakowie: powrót z Walhalli pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Agnieszka Anna Suchy
Artykuł Fotorelacja z koncertu Wardruny w Łodzi pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Agata Biały
13 listopada 2016 W łódzkiej Wytwórni miał miejsce pierwszy niezależny występ Wardruny w Polsce. Do stycznia jeszcze kilka tygodni, ale już teraz mogę bez wahania powiedzieć, że był to folkowy koncert roku.
Formacja rozsławiona przez współtworzenie muzyki do Wikingów nie bez przyczyny wzbudza duże zainteresowanie. Wardruna słynie z niezwykle klimatycznych występów, przenoszących słuchaczy do świata pełnego mistycyzmu i nordyckiego mrozu. Jadąc do Łodzi szykowałam się na prawdziwą bombę – i to właśnie otrzymałam.
Bilety wyprzedały się w ekspresowym tempie. W wydarzeniu miało wziąć udział około 1,5 tysiąca osób z całej Polski, więc wchodząc na salę Wytwórni spodziewałam się ścisku. Wszystko zostało jednak dobrze zorganizowane – przed sceną równe rzędy krzeseł, dodatkowo miejsca na balkonie. Z godziną 20.oo przybyli zajęli swoje miejsca, chwilę potem zgaszono światła i na scenę weszli członkowie zespołu. Repertuar zaczęli od pierwszego utworu z ostatniej części swojej trylogii, Tyr. Widok postaci wygrywających na lurach bojowy rytm robił duże wrażenie. Wardruna już z samego początku wprowadzała publikę w trans, nie tracąc niczyjej uwagi.
Skoncentrowana na fotografowaniu nie oddawałam się w pełni muzyce, jednak przy Runaljod kompletnie straciłam głowę – skończyło się zapamiętywanie utworów i robienie zdjęć. Norwedzy korzystając z bogatego instrumentarium stworzyli rozległą przestrzeń dla wyobraźni słuchacza. Podczas tego rytuału nie było miejsca na rozmowy – tutaj wszyscy skupiali się na muzyce i byli muzyką. Gdyby nie to, że publice nadane było stanowisko siedzące, pod sceną z całą pewnością zawrzałoby od tańców. Artyści wprawnie prowadzili koncert, gładko przechodząc do kolejnych kompozycji, nagradzanych gromkimi brawami. Atmosfera na sali szybko się zagęszczała.
Na finał zespół zaprezentował swoje opus magnum, Helvegen. Był to prawdziwy punkt kulminacyjny wieczoru. Ciarki towarzyszyły mi przez całą pieśń, jako zapowiedź czyhającej za drzwiami klubu pokoncertowej gorączki. W momencie, w którym wybrzmiały ostatnie dźwięki pożegnalnego utworu, publiczność złożyła na stojąco długie owacje. Czułam się wtedy trochę jak po ocknięciu się z kilkuminutowej drzemki, koncert wyjątkowo szybko dobił końca. Zespół ma w zwyczaju spotykać się z fanami po występach, także i tym razem znaleźli chwilę na meet&greet. Z podpisanymi płytami i biletami pozostało mi opuścić klub i, w stanie uniesienia, wracać do domu.
Wardruna decyduje się na dość teatralną formę występów – odczucia po wyjściu z Wytwórni przybliżyłabym raczej do tych po znakomitym spektaklu niż koncercie. Zespół tworząc swoje muzyczne misterium stawia nie tylko na dźwięk, ale również jego oprawę. Światła efektywnie podbijały klimat, a gra cieni na zwieszonej za sceną kurtynie była czystą przyjemnością dla oka. Samo nagłośnienie i akustyka – brak słów, dawno nie spotkałam się z tak dobrymi jak na tym koncercie. Wiem, że części obecnych nie przypadły do gustu miejsca siedzące, sądzę jednak, że umożliwiły one skupienie się na widowisku i doznanie głębszych wrażeń. Niezaprzeczalnie Wardruna dała z siebie wszystko, ów niedzielny wieczór powinien usatysfakcjonować miłośników twórczości Norwegów choć na trochę.
I na koniec dobra wiadomość dla tych, którym nie udało się kupić biletów na ten koncert: Einar zapowiedział, że ze względu na duże zainteresowanie wydarzeniem razem z zespołem postarają się jak najszybciej wrócić do Polski. Póki co, już na początku marca przyszłego roku głodni wrażeń mogą wybrać się na jego solowy występ:
Setlista:
Artykuł Fotorelacja z koncertu Wardruny w Łodzi pojawił się na Folk Metal.
Autorem artykuły jest: Agata Biały