Powrót mazurskich rytuałów
12 marca roku pańskiego 2021 po blisko trzech latach posuchy przypomnieć światu postanowiła się olsztyńska Varmia. Kapela zacna, która swoimi poprzednimi wydawnictwami zdążyła już nieco namieszać na rodzimej scenie. Wciąż co prawda brakuje im odpowiedniego rozmachu, jakiegoś błysku, który pozwoliłby im wypłynąć na znacznie szersze wody, trzeba mieć jednak nadzieję, że wkrótce ten stan rzeczy się zmieni. Być może kluczem do sukcesu okaże się tutaj przejście pod skrzydła M-Theory Audio. Wytwórnia może poszczycić się współpracą takimi tuzami jak m.in. aztecki zespół Cemican, fiński Santa Cruz czy legendarny Malevolent Creation. Cóż, czas pokaże.
Najnowszy album mazurskiej załogi to całkowicie świadoma i konsekwentna kontynuacja muzycznego kierunku obranego na poprzednich długograjach. Materiał przedstawiany jest jako “pagan black metal” i taki termin prawdopodobnie najlepiej opisuje zawarte w nim dźwięki. Dużo mroku, dużo ciężaru, dużo wolnych temp a wszystko to spięte konkretną, folkową energią. Póki co, na papierze wygląda całkiem smakowicie. Jak jest w istocie?
Śmierć, umarli i inne przyjemne historie
Odbiorcy niezaznajomionego z dotychczasową działalnością Varmii zdziwić może nieco tytuł album. “Bal Lada” nie jest jednak błędem w druku, a całkowicie świadomym zabiegiem, który kapela stosuje na każdej swojej płycie (Z mar twych, W cie le nie). Ot, taki znak rozpoznawczy. W dobie internetów i pierdyliarda muzycznych wyziewów atakujących nas z każdej możliwej strony nawet najmniejszy szczegół wyróżniający nas od innych może mieć znaczenie. W tym względzie więc chłopakom ochoczo przyklasnę. Zawsze lubiłem takie drobne tricki. Album rozpoczyna się swoistym zaproszeniem wystosowanym przez królów lasu czy inne zielone elfy. Słuchacz ma wrażenie, jak gdyby wkraczał w mroczną, dziką knieję, w której, po kilkunastu sekundach wędrówki trafia na jakiś druidzki festiwal zmarłych. Szybko orientuje się, że prędko z niego nie wyjdzie. Biorąc pod uwagę wręcz czarci klimat początkowych utworów trudno stwierdzić, czy to źle, czy dobrze. A nuż nas jeszcze złożą w ofierze.
Pierwszy powiew szybszych dźwięków znajdujemy w utworze Ruja, wciąż to jednak tylko – jak na razie – swego rodzaju krótki przerywnik, który dalej trzyma nas w mrocznej aurze. Ciężka, gitarowa ściana atakująca słuchacza z głośników skruszona zostaje w Upperan, kiedy to do głosu dochodzić zaczynają dźwięki trąby pasterskiej (przynajmniej tak bym obstawiał, jeśli jest inaczej, to zachęcam do zwrócenia uwagi).
W miarę rozwoju albumu atmosfera stopniowo robi się bardziej imprezowa. Nie znaczy to wcale, że mrok odchodzi w niebyt, wręcz przeciwnie. Bardziej przypomina to danse macabre z Hansem Holbeinem za konsoletą. Kulminacyjny moment potupaja osiąga w monumentalnym O. Skoczno – wolny utwór w mocno rytualnym klimacie, gdzie śpiewający nieustannie wykrzykują, iż “chcą wojny”. Nie wiem, czy należy szukać tu jakiejś większej głębi, czy to po prostu imprezujący biesiadnicy za dużo już wypili, trzeba jednak rzec, iż jest to jeden z lepszych momentów na płycie. Ciekawie robi się również w dwóch ostatnich numerach. Ten blask co po nim śmierć to zdecydowanie najbardziej progresywny kawałek na płycie, okraszony całkiem przyjemnymi melodiami zarówno gitar, jak i skrzypiec (bo to chyba skrzypce są, że tak znowu zapytam?). Ostatni numer to kolejny prymat folkowych instrumentów w szponach black metalowej motoryki.
Nie ma źle
Końcowym akcentem płyty jest Ku potępieniu serc, który został dorzucony jako coś w rodzaju outro, co by móc sensownie zakończyć album. Wiecie, z jakimś pomysłem. Niżej podpisany sądzi, że całkiem niezłym. W ogólnym rozrachunku Bal Lada sprawia całkiem niezłe wrażenie i całkiem możliwe że kapeli przybędzie grono nowych fanów. Na plus zasługują przede wszystkim warsztat chłopaków oraz fakt, iż nie ulegli presji zawojowania świata za wszelką cenę i w tekstach postanowili posłużyć się naszą piękną, polską mową. Nie jest to pozycja, którą będą katował dniami i nocami, jednakże żałować jej odsłuchu też nie muszę. Głównym problemem jak dla mnie jest tutaj pewna nuda i stateczność, które czasem się na płycie wkradają. Mimo wszystko z czystym sercem mogę pozycję polecić. Tym bardziej przecież, że to kolejna polska ekipa, która ma realne szanse na dotarcie do szerszego grona odbiorców.
7/10