
Kolorowa okładka, melodyjnie i słodko na pierwszy rzut oka i ucha…
Pierwsze skojarzenia – In Flames i Children of Bodom, ale po kolei.
Jako że wychowany zostałem przez drugą falę black metalu, zrecenzowanie takiego albumu jak In Embers dla zespołu mogłoby się wydawać strzałem w kolano. Mamy do czynienia z melodyjnym death metalem, stworzonym na solidnych fundamentach warsztatowych muzyków, gdzie więc tkwi haczyk? Na naszej scenie nie mają chyba konkurencji i co najlepsze, z każdym następnym odsłuchem płyty coraz bardziej mnie przekonuje.
Zespół na nowo nagrał EP Tale of Fire z 2016 i dołożył pięć nowych kompozycji, zapewne zamykając pewien rozdział swojej historii, by pisać następny. Utwory zostały umiejętnie wymieszane, tak aby uniknąć podziału płyty na dwie części, co jest istotne dla odbioru całości zarówno przez starych, jak i nowych słuchaczy. Płytka ładnie brzmi, aranżacja utworów trąci lekko progresją.
W nowej odsłonie utworów zostały wyeksponowane dźwięki gitar kosztem klawiszy, spowodowało to utratę bajkowości, ale w zamian dając nam głębię i “mięcho”. Osobiście uwielbiam kontrasty, takim moim ulubieńcem jest wieńczący płytę utwór Dream, który ma w środku chyba najbardziej, z całej płyty, deathowy riff.

Aether pokazuje, że folk można zagrać nie tylko na flecie czy skrzypcach, ale także na innych instrumentach, robiąc przy tym ten sam klimat, jak np. w Last Battle. Insomnia – growl przeplatany z czystym śpiewem, niezwykle klimatyczne i podniosłe. Płyta co chwilę zaskakuje czymś ciekawym, no i na dokładkę goście specjalni. Perkusję obsługuje Rolf Pilve (Stratovarius, Wintersun), a Michała Miluśkiego wspierają na wokalu Vincent Jackson Jones (Aether Realm), Artur Rosa Rosiński (Lux Perpetua) oraz Aneta Sikorska. Co do orkiestracji, udział w niej miał niejaki Topias Kupiainen (Arion).
Ok, nie przepadam za takim gatunkiem, ale zrobię jeden wyjątek w postaci In Embers, a co tam. Młode wilki przejmują pałeczkę na naszym podwórku, może nadszedł czas na taką muzę, może nadszedł czas na Aether. Strona wizualna kompletnie mi się nie podoba, ani zdjęcia, ani okładka, ani teledysk, mimo że cechuje je profesjonalizm; kwestia gustu.
Na szczęście muzyka się broni.
8/10