13 listopada 2016 W łódzkiej Wytwórni miał miejsce pierwszy niezależny występ Wardruny w Polsce. Do stycznia jeszcze kilka tygodni, ale już teraz mogę bez wahania powiedzieć, że był to folkowy koncert roku.
Formacja rozsławiona przez współtworzenie muzyki do Wikingów nie bez przyczyny wzbudza duże zainteresowanie. Wardruna słynie z niezwykle klimatycznych występów, przenoszących słuchaczy do świata pełnego mistycyzmu i nordyckiego mrozu. Jadąc do Łodzi szykowałam się na prawdziwą bombę – i to właśnie otrzymałam.
Bilety wyprzedały się w ekspresowym tempie. W wydarzeniu miało wziąć udział około 1,5 tysiąca osób z całej Polski, więc wchodząc na salę Wytwórni spodziewałam się ścisku. Wszystko zostało jednak dobrze zorganizowane – przed sceną równe rzędy krzeseł, dodatkowo miejsca na balkonie. Z godziną 20.oo przybyli zajęli swoje miejsca, chwilę potem zgaszono światła i na scenę weszli członkowie zespołu. Repertuar zaczęli od pierwszego utworu z ostatniej części swojej trylogii, Tyr. Widok postaci wygrywających na lurach bojowy rytm robił duże wrażenie. Wardruna już z samego początku wprowadzała publikę w trans, nie tracąc niczyjej uwagi.



Skoncentrowana na fotografowaniu nie oddawałam się w pełni muzyce, jednak przy Runaljod kompletnie straciłam głowę – skończyło się zapamiętywanie utworów i robienie zdjęć. Norwedzy korzystając z bogatego instrumentarium stworzyli rozległą przestrzeń dla wyobraźni słuchacza. Podczas tego rytuału nie było miejsca na rozmowy – tutaj wszyscy skupiali się na muzyce i byli muzyką. Gdyby nie to, że publice nadane było stanowisko siedzące, pod sceną z całą pewnością zawrzałoby od tańców. Artyści wprawnie prowadzili koncert, gładko przechodząc do kolejnych kompozycji, nagradzanych gromkimi brawami. Atmosfera na sali szybko się zagęszczała.









Na finał zespół zaprezentował swoje opus magnum, Helvegen. Był to prawdziwy punkt kulminacyjny wieczoru. Ciarki towarzyszyły mi przez całą pieśń, jako zapowiedź czyhającej za drzwiami klubu pokoncertowej gorączki. W momencie, w którym wybrzmiały ostatnie dźwięki pożegnalnego utworu, publiczność złożyła na stojąco długie owacje. Czułam się wtedy trochę jak po ocknięciu się z kilkuminutowej drzemki, koncert wyjątkowo szybko dobił końca. Zespół ma w zwyczaju spotykać się z fanami po występach, także i tym razem znaleźli chwilę na meet&greet. Z podpisanymi płytami i biletami pozostało mi opuścić klub i, w stanie uniesienia, wracać do domu.





Wardruna decyduje się na dość teatralną formę występów – odczucia po wyjściu z Wytwórni przybliżyłabym raczej do tych po znakomitym spektaklu niż koncercie. Zespół tworząc swoje muzyczne misterium stawia nie tylko na dźwięk, ale również jego oprawę. Światła efektywnie podbijały klimat, a gra cieni na zwieszonej za sceną kurtynie była czystą przyjemnością dla oka. Samo nagłośnienie i akustyka – brak słów, dawno nie spotkałam się z tak dobrymi jak na tym koncercie. Wiem, że części obecnych nie przypadły do gustu miejsca siedzące, sądzę jednak, że umożliwiły one skupienie się na widowisku i doznanie głębszych wrażeń. Niezaprzeczalnie Wardruna dała z siebie wszystko, ów niedzielny wieczór powinien usatysfakcjonować miłośników twórczości Norwegów choć na trochę.



I na koniec dobra wiadomość dla tych, którym nie udało się kupić biletów na ten koncert: Einar zapowiedział, że ze względu na duże zainteresowanie wydarzeniem razem z zespołem postarają się jak najszybciej wrócić do Polski. Póki co, już na początku marca przyszłego roku głodni wrażeń mogą wybrać się na jego solowy występ:
- Einar Selvik + The Moon and the Nightspirit w Poznaniu
- Einar Selvik + The Moon and the Nightspirit w Krakowie
Setlista:
- Tyr
- Hagall
- Bjarkan
- Løyndomsriss
- Heimta Thurs
- Runaljod
- Raido
- Isa
- Laukr
- Jara
- Algir – Stien Klarnar
- Fehu
- NaudiR
- Odal
- Helvegen