Krzywdy to warszawski, jednoosobowy projekt, grający muzykę z pogranicza folku, ambientu i drone. Z okazji zbliżającego się najnowszego wydawnictwa tego projektu, postanowiliśmy zadać parę pytań.

Zaczynając od nowinek; zdradzisz coś na temat nadchodzącego materiału Krzywdy, czy postarasz zachować się jak najdłużej tajemnicę?
Wszystkich informacji na temat albumu zdradzić nie mogę. Przynajmniej jeszcze nie. Natomiast powiedzieć mogę tyle, że album zawierać będzie pięć utworów, zgoła odmiennych od tych, które można było usłyszeć na mojej pierwszej EPce. Ci, którym udało się zahaczyć o jakiś koncert krzywd, znają trzy z tych utworów, w nieco niepełnej formie, ale o tym za chwilę. Album nosi tytuł Czary, a produkcją okładki zajął się zaprzyjaźniony ze mną artysta Mister Cadaver (instagram mistercadaver) oraz będzie wydany fizycznie.

Jak po tym czasie oceniasz swoją pierwszą EP’kę z 2018 roku? Będziesz się rozwijał dalej w tym kierunku, czy postanowiłeś otworzyć nowy rozdział Krzywd czymś innym?
Nie nazwałbym tego nowym rozdziałem, bardziej samorozwojem. Od niemal samego początku w założeniach chciałem połączyć muzykę ambientowo-dronową z folklorem, więc można by powiedzieć, że dalej rozwijam ten kierunek. Pierwszy materiał w zasadzie powstał z potrzeby chwili. To dość osobista historia, której wolałbym nie rozwijać w głębokich detalach, tym nie mniej uważam, że ten mini albumik dobrze oddaje moje samopoczucie w tamtym czasie.

Jak narodziła się idea, żeby stworzyć Krzywdy?
W zasadzie, sama idea rodziła się latami. Dużo interesowałem się syntezatorami, zarówno tymi analogowymi, jak i cyfrowymi, ale także instrumentami etnicznymi i muzyką soundtrackową. Często też znajomi mówili mi, że moje kompozycje do tak zwanej szuflady są jakby wyjęte z soundtracków. W momencie zaktywizowania ROSK zacząłem z tym działać na nieco wyższych obrotach, w tym samym czasie też aktywnie udzielałem się w drużynie rekonstrukcyjnej wczesnego średniowiecza. Można powiedzieć, że wymieszanie się tych wszystkich światów dało początek krzywdom.

W Twojej muzyce, słychać sporą inspirację twórczości Kvitrafna z Wardruny. Czy masz jeszcze innych wykonawców, którzy wywołali u Ciebie tak silny wpływ, czy starasz się stworzyć coś innowacyjnego, nie patrząc na innych?
To prawda, twórczość Einara jest dla mnie dość istotna. Muszę przyznać też, że wychodzę z założenia, że nie zawsze da się wynaleźć koło na nowo, staram się nie łapać kurczowo myśli, że muszę zrobić coś innowacyjnego, po prostu robię to co czuję. Co do innych wykonawców, którzy wywarli na mnie większe wrażenie, z pewnością muszę wspomnieć projekt Ludviga Swärda, czyli Forndom, solowy projekt wokalistki Wardruny – Lindy-Fay Hella, solowy projekt wokalisty Amenra – Colina H Van Eeckhouta (CHVE) oraz nieodłącznie austriacki Summoning.

Skąd narodziły się pomysły, z korzystania z takich instrumentów jak ligawka oraz połączenia tego z dużą ilością elektronicznych rozwiązań?
W zasadzie można powiedzieć, że to pewna pozostałość z inspiracji muzyką soundtrackową oraz dużym sentymentem do Summoning, dzięki, któremu zacząłem w ogóle interesować się ambientami. Jak też określiłem w jednej z wcześniejszych odpowiedzi dużo interesuje się też etnicznymi instrumentami co trochę ma powiązanie z moją pracą – Sound Design w grach. Posiadanie etnicznych instrumentów czasami może się okazać bardzo pomocne w tworzeniu efektów dźwiękowych w grze osadzonej w świecie fantasy.

Jak Krzywdy mają się do twórczości zespołu ROSK, który na najnowszej płycie odstąpił z ciężkiego, gitarowego grania na rzecz akustycznego folku? Jak udaje Ci się pogodzić te oba projekty?
Niczego w zasadzie nie trzeba godzić. ROSK jest zawsze na pierwszym miejscu, tworząc krzywdy dobrze sobie z tego zdawałem sprawę, podobnie zresztą jak reszta członków ROSK z ich pobocznymi projektami, w których się udzielają, czy udzielali. ROSK daje ujście potrzebie kolektywnej pracy nad czymś bardziej złożonym, krzywdy pozwalają skupić się na pracy dla samego siebie.

Pozostając przy ROSK; część członków udziela się również w twórczości Krzywd – koncertowo i studyjnie. Współpracujesz z kimś jeszcze, czy wolisz korzystać ze sprawdzonych muzyków?
W zasadzie gościnny udział chłopaków w sferze studyjnej będzie można usłyszeć dopiero na nowej płycie. Poza ROSKami koncertowo wspomaga mnie również Kuba Sokólski (Merkabah oraz Gnoza), który jest nieocenioną pomocą zarówno na bębnach jak i elektronice, świetnie rozumie o co chodzi w krzywdach i świetnie wkomponowuje swoje rozwiązania na żywo. Jest to w zasadzie nie tyle spowodowane tym, że wolę korzystać ze sprawdzonych muzyków, co bardziej z tego, że nasza relacja nie ogranicza się tylko do poziomu relacji “kolegów z zespołu”. Kumplujemy się, rozumiemy się na wielu płaszczyznach i myślę, że dzięki temu działa to dużo lepiej. Teraz mogę zdradzić nieco więcej o nowej płycie. Jak wspominałem w pierwszej odpowiedzi, utwory grane na żywo są grane w nieco innej formie niż będzie można je usłyszeć na albumie, głównie ze względu na obecność dodatkowej osoby, która zechciała dołożyć swoje do płyty. Mowa o tworzącej projekt OLS Annie, która uświetniła swoim wokalem dwa pierwsze utwory na Czarach.

fot. Mateusz Straszewski

Samemu komponujesz muzykę Krzywdy?
Tak. Chociaż, w niektórych kwestiach lubię dawać wolną rękę osobom, które są gośćmi. Czy to na żywo, czy studyjnie. W zasadzie czwarty utwór na Czarach został całościowo skomponowany poza partiami wokalnymi, a potem oddany w ręce wokalistów ROSK – Krzysztofa i Grzegorza, którym dałem kompletną wolność, w tym co chcieliby zrobić na tym utworze. Oczywiście dogadywaliśmy wszystko we własnym zakresie, tak aby obie strony były w pełni zadowolone z ostatecznego efektu.

Myślisz nad jakimś nowym projektem muzycznym?
W zasadzie już się rodzi. Krzywdy mają już swoje określone ramy, w których czuję się dobrze, jednak jest jeszcze dużo do odkrycia, cała mnogość różnych opcji muzycznych, które niekoniecznie wkomponowałyby się w to co tworze pod szyldem krzywd.

W 2018 wystąpiliście w kopalni Guido. Jak wspominacie to wydarzenie i zespoły, z którymi wtedy dzieliliście scenę?
To był nasz pierwszy koncert, w zasadzie przez ten koncert w ogóle zdecydowałem się grać na żywo. Z początku miała to być muzyka stricte tworzona w domowym zaciszu. Sam event wspominam bardzo dobrze, był wyjątkowy nie tylko przez to, że odbywał się 320 metrów pod ziemią i wszyscy byliśmy odcięci od telefonów i social mediów. W zasadzie najwięcej czasu spędziliśmy z Siłą oraz Entropią, chłopaki z Saule byli bardzo zajęci przez cały event sprawami organizacyjnymi. Jeden z niewielu eventów, kiedy mogliśmy się wyluzować po odegraniu wszystkich setów i razem się pobawić w gronie zespołów i innych znajomych z towarzystwa muzycznego. Wyobraźcie sobie sytuacje, w której banda niszowych metalowców tańczy do synthwave’ów i rave’ów 320 metrów pod ziemią, czego chcieć więcej? Ogólnie jeden z najlepszych eventów, w jakich brałem udział.

Muzyka folkowa cieszy się sporym uznaniem na scenie, ale też wymaga wielkich przygotowań. Zdarzały się jakieś problemy techniczne podczas występów na żywo?
W zasadzie nie mieliśmy nigdy wielkich problemów technicznych. Może dlatego, że nasz setup koncertowy jest wręcz prostacki i urąga określeniu muzyki folkowej. Ot kilka wlotów dla syntezatorów, wlot dla gitary, kilka mikrofonów i już. Wiadomo jednak, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, kto wie może kiedyś uda się osiągnąć poziom widowiskowości i setupu Wardruny, czy Fauna.

Jakieś plany na przyszłość?
Wydać Czary i dalej skupić się na tworzeniu nowej ciekawej muzyki. Poszerzać horyzonty i poszukiwać nowych inspiracji.

Chciałbyś coś dodać od siebie na koniec?
Pamiętajcie, żeby wspierać lokalną scenę i niszowych artystów.

fot. Lament