Skąd wzięła się Twoja pasja do muzyki? Jak wspominasz swoje początki w tej branży?

Trwa to już bardzo długo, a zaczęło się od mojego ojca, który również przez całe życie jest muzykiem. Pierwszy raz stanąłem na scenie w wieku 8 lat, czyli jakieś 28 lat temu. To kawał czasu. Wtedy jeszcze grałem na klawiszach i oczywiście śpiewałem. Potem pojawiła się gitara elektryczna i zmiana stylu muzycznego – jak łatwo się domyślić, na muzykę metalową. Scenicznie z metalem jestem związany od 2001 roku, kiedy to w Radlinie powstał mój pierwszy zespół Artery, przemianowany dwa lata później na Goddess of Sin. Tak więc w zasadzie były to dwa początki. Co prawda, mój ojciec do tej pory nie pogodził się z kierunkiem, który obrałem, ale szanuje to.

Przez kilka lat współtworzyłeś zespół Radogost, który jest jednym z najważniejszych reprezentantów folk metalu w Polsce. Jak ten czas wpłynął na Twój muzyczny rozwój?

Myślę, że był to dla mnie duży krok do przodu, w stronę, która zawsze mnie ciągnęła, ale jakoś nie było sposobności. Wcześniej grałem heavy i thrash metal, a folk metal gdzieś tam był, ale poza zasięgiem. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach bardzo trudno było w Polsce o taką muzykę. Radogost był jednym z prekursorów folk metalu w naszym kraju, a powstał dopiero w 2006 roku, czyli jakieś pół roku przed zawieszeniem działalności Goddess of Sin. Zdarzyło mi się nawet być na ich dwóch czy trzech koncertach kiedy pracowałem jako dziennikarz w jednym z cieszyńskich tygodników. A potem okazało się, że Radogost planuje nagrać angielskojęzyczną płytę i poszukuje nowego wokalisty. Zgadaliśmy się i tak się to zaczęło.

Jakiś czas temu zainicjowałeś projekt solowy. Czy w swojej twórczości inspirujesz się wyłącznie mitologią i historią Słowian, czy można też w niej znaleźć elementy typowe dla innych kultur?

Folk metal ma to do siebie, że korzysta z różnych „naleciałości”. W tej muzyce chyba jedną z najfajniejszych rzeczy jest to, że zazwyczaj słychać w niej echa regionu czy kraju, z którego dana kapela pochodzi, co jednak nie przeszkadza w inspirowaniu się innymi terenami, czasami, krajami, językiem itd. U nas bardzo popularna jest przecież tematyka wikińska, a także wschodnie klimaty. Na albumie „Dziwadła”, bo w końcu o nim mówimy, większość tekstów inspirowana jest oczywiście historią i mitologią Słowian, wierzeniami naszych przodków, starymi legendami czy baśniami, ale przyznam, że trochę zboczyłem na północ i wschód. Dla przykładu – utwór „Taniec Diaboła” jest inspirowany starymi baśniami, w których pojawia się diabeł. Nie ten chrześcijański rodem z Biblii, ale nasz – polski, swojski, złośliwy, ale rubaszny. Taki Boruta czy Rokita, który przed chwilą zatargał Twardowskiego na księżyc, a potem wrócił do karczmy, żeby zabalować i naciągnąć na cyrograf kolejnego delikwenta. Za to jest na płycie też taki utwór, którego w zasadzie miało tam nie być. Po prostu – kiedy już niemal cały materiał był napisany, stwierdziłem, że brakuje mi jednego kawałka. Takiego nie całkiem na poważnie, trochę pirackiego, trochę wikińskiego… W efekcie powstała „Normanica”, czyli szanta wikińska. Innym przykładem jest kawałek „Dzikie Pola”, ale tego tytułu chyba nie trzeba specjalnie rozwijać. Z kolei utwór tytułowy, czyli „Dziwadła”, był inspirowany słowiańską mitologią, a jego bohaterami są różne stwory, których obawiano się w dawnych czasach, czyli na przykład: strzygi, wampiry, leszy itd.

W Radogoście śpiewałeś do 2014 roku, a Twój solowy projekt pojawi się oficjalnie dopiero teraz. Nie chciałeś od razu wystartować z folk metalem?

Był taki pomysł, żeby od razu – jak to mówią – pójść za ciosem. Ale doszedłem do wniosku, że jednak muszę zrobić przerwę, przemyśleć kilka spraw i trochę odreagować. Poza tym od wielu lat miałem gotowy materiał na płytę stricte metalową, łączącą thrash, heavy i nieco progresji. Niektóre kawałki powstały jeszcze za czasów Goddess of Sin, więc dość dawno. Fakt, że w 2014 roku zostałem bez zespołu, był dobrym momentem, żeby wreszcie wziąć się za to, nagrać i wydać. W tym celu założyłem zespół River of Time, w którym udało mi się zebrać osoby, które miałem okazję spotkać i poznać w ciągu ostatnich kilkunastu lat na scenie. Nasz album „Revival” został wydany w 2017 roku przez wytwórnię Art of the Night Productions, udało się nam też zagrać sporo koncertów. Oczywiście River of Time nadal istnieje, aczkolwiek z racji tego, że pojawił się nowy projekt, do którego dołączyła też połowa muzyków RoT, za co zresztą jestem im bardzo wdzięczny i co mnie niezmiernie cieszy, postanowiliśmy w tej chwili skupić się głównie na tym. Velesar, jak zresztą wskazuje sama nazwa, to projekt solowy, ale przecież sam jeden na scenie niewiele bym zdziałał. Oczywiście można wynająć muzyków sesyjnych, ale to już nie to samo. Po cichu liczyłem, że Froncek, Dawid i Łukasz przekonają się do nowego pomysłu i dołączą do mnie, bo to dobrzy ludzie są i świetnie mi się z nimi pracuje. I tak się właśnie stało. Szkoda, że nie zdecydowała się na to Paulina, bo tak dobrej basistki to ze świecą szukać, ale ona po prostu woli inny styl muzyczny. Zastąpił ją Adam Kłosek, który na co dzień gra z Helrothem, a ostatnio też, podobnie zresztą jak Froncek, z Percivalem Schuttenbachem. Zresztą, na płycie będzie można także usłyszeć kilka innych osób doskonale znanych fanom polskiego folk metalu.

No właśnie, na Twojej płycie pojawią się goście. Jest to niezwykle ciekawa kwestia, jeśli wziąć pod uwagę chociażby liczbę muzyków, z którymi współpracujesz. Kogo usłyszymy?

Łącznie, razem ze mną, na albumie wystąpi 12 osób. O Marcinie Frąckowiaku, Dawidzie Holonie, Łukaszu Obiegłym i Adamie Kłosku już wspominałem. Poza tym są dwie utalentowane skrzypaczki, czyli Iga Suchara i Jagoda Połednik oraz dwie równie utalentowane flecistki – Kasia Babilas i Zuzanna Bornikowska. Igę i Kasię będzie można zobaczyć i usłyszeć także na scenie podczas nadchodzącej trasy koncertowej. Poza tym są jeszcze trzy osoby śpiewające, które wszyscy doskonale znacie. Kolejne karty są powoli odkrywane, więc na razie nie zdradzam wszystkiego.

Dlaczego postanowiłeś wrócić do folk metalu?

Tak naprawdę nigdy się z nim nie rozstałem, bo zazwyczaj takimi właśnie płytami katuję w domu moją żonę (śmiech). Poza tym okazyjnie pojawiałem się na scenie w folk metalowym repertuarze. Na przykład na 10-leciu Radogosta podczas jednej z kolejnych Słowiańskich Nocy Folk-Metalowych. Ale rzeczywiście sama decyzja o powrocie zajęła trochę czasu. Po prostu musiałem przekonać się do tego pomysłu, w czym też pomogło mi kilka osób. Największą rolę odegrała tutaj chyba Agnieszka Suchy, była wokalistka nie istniejącej już formacji Othalan, która teraz z dużym powodzeniem kontynuuje karierę solową jako Dziewanna (jeśli ktoś nie zna, to mocno zachęcam do odwiedzenia jej profilu na Facebooku). Agnieszka pierwsza namówiła mnie do powrotu na folk metalową scenę, co wydarzyło się podczas koncertu Korpiklaani w Katowicach pod koniec 2016 roku. I jestem jej za to bardzo wdzięczny, bo do tego momentu chyba sam sobie nie zdawałem do końca sprawy, jak mi tej muzyki brakuje. River of Time to jedno, ale folk metal, wszystko, co ten gatunek sobą prezentuje i co jest z nim związane, a przede wszystkim ludzie, którzy tę muzykę tworzą oraz jej odbiorcy, czyli mówiąc krótko – fani folk metalu, to zupełnie inna sprawa. Coś, od czego nie da się ot tak oderwać czy zrezygnować i czego bardzo mi brakowało. Prawdę mówiąc, teraz, kiedy Velesar nabiera coraz większego rozpędu i kolejne elementy tej układanki wskakują na swoje miejsce, sam jestem zaskoczony, jak wiele osób nadal mnie pamięta. To cieszy i daje nadzieję, że album będzie się podobał, a nadchodząca trasa koncertowa okaże się sukcesem. Poza tym projekt stale ewoluuje. Jeszcze miesiąc temu wiele spraw wyglądało zupełnie inaczej, doszły nowe elementy, niektóre z dnia na dzień… Tak naprawdę, dopiero kiedy płyta trafi do tłoczni, będzie można powiedzieć, że jesteśmy blisko finału. A jeszcze przecież czeka trasa koncertowa, a potem – kto wie?…

Co daje Ci muzyka?

Przede wszystkim niesamowitą energię, bez której nie byłbym w stanie funkcjonować. Zawsze było tak, że znacznie lepiej bawiłem się na scenie niż przed nią. Oczywiście, zdarzyło mi się być na wielu naprawdę dobrych koncertach, ale dla mnie to nie to samo. Na scenie po prostu się ładuję. Bywało tak, że w ciągu tych ostatnich 28 lat pojawiały się jakieś przerwy, nawet kilkuletnie, ale zawsze prędzej czy później wracałem na scenę. Po prostu jest to coś, bez czego nie potrafię żyć. To niemal narkotyk. Poza muzyką jest wiele innych rzeczy, którymi się zajmuję – są inne, niemuzyczne projekty, praca… Niestety, w Polsce tylko nieliczni mogą sobie pozwolić na życie z muzyki, natomiast większość ludzi tworzących setki istniejących w naszym kraju zespołów to ludzie, którzy albo jeszcze się uczą, albo pracują – bo taką mamy polską rzeczywistość i innej opcji nie ma. Natomiast w moim przypadku jakoś tak się składa, że zawsze robię wiele rzeczy naraz, a to jednak bywa męczące. Teraz na przykład mam świetną pracę, którą uwielbiam i która daje wiele możliwości, ale też wiąże się z ogromną odpowiedzialnością i, jak by nie patrzeć, z dość dużym stresem. Jednak wystarczy, że zagram koncert – i to wystarczy, by odzyskać siły i móc dalej funkcjonować i działać.

W ramach swojego projektu zajmujesz się głównie śpiewem, czy odpowiadasz też za inne instrumenty?

Przede wszystkim jestem wokalistą. W czasach Goddess of Sin grałem też na gitarze elektrycznej, ale w pewnym momencie odstawiłem ją na bok, ponieważ ograniczała mnie na scenie. Teraz tylko okazjonalnie pojawiam się z gitarą, na przykład na kilku koncertach River of Time, kiedy akurat Froncek był w trasie z Percivalami i trzeba było go zastąpić. Na „Dziwadłach” skupiłem się na wokalu. Zresztą, przy tylu nagrywających osobach, będących znacznie lepszymi instrumentalistami ode mnie, nie było sensu dodawać kolejnej gitary, a klawisze niezbyt mi pasują do tego projektu.

Materiał, który pojawi się na płycie, owiany jest nutką tajemnicy. Uchylisz nam jej rąbka?

Trudno jest odpowiedzieć na takie pytanie, żeby nie zdradzić za dużo, a jednocześnie zachęcić… (śmiech). Płyta na pewno będzie nieco poważna, ale też rubaszna. Mocno folkowa, ale z metalowym ogniem i zacięciem. Mocno osadzona w słowiańskiej kulturze, ale z odwiedzinami u sąsiadów. Z tekstami inspirowanymi legendami, mitami i starymi baśniami, ale też ludowymi przyśpiewkami oraz historią – tą naszą, w szkołach ignorowaną, a jednak wciąż żywą i pamiętaną, która powraca dzięki takim ludziom, jak członkowie grup rekonstrukcyjnych i stowarzyszeń, mieszkańcy Białogrodu czy załogi rozsianych po kraju wielu innych słowiańskich grodów. Oczywiście nie liczę na to, że spodoba się wszystkim, co jest zresztą normalne. Zapewne ktoś powie, że nie tego się spodziewał, a ktoś stwierdzi, że na taką płytę czekał. Tak to już jest – taka jest nasza muzyczna dola. Ale tak właśnie powinno być. Na pewno włożyliśmy w ten materiał wiele pracy i będziemy się starali, żeby wyszło jak najlepiej. Póki co, jestem bardzo zadowolony, co zapewne nie przeszkodzi mi za pół roku stwierdzić, że coś można było zrobić inaczej… Z góry wiem, że tak będzie, więc po prostu stwierdzam fakt (śmiech). W każdym razie pozostaje jedynie czekać i przekonać się samemu. Strzeżcie się, bo „Dziwadła” nadchodzą!

W trasę promującą płytę wyruszycie z zespołem GRAI. Jak do tego doszło?

W zasadzie i trasa, i inne rzeczy związane z projektem i płytą, to trochę dziwna sprawa… Szczerze mówiąc, początkowy plan był taki, żeby nagrać cztery utwory, wrzucić je do Internetu i potem się zastanawiać, co z tym dalej zrobić. Sam nie wiem jak to się stało, że nagle wszystko ruszyło z kopyta i w efekcie jest cały album (dodam – tłoczony i wersji pudełkowej, bo pierwotnie miał być wydany jedynie w formie elektronicznej), sporo koncertów, teledysk, który zamierzamy nakręcić i parę innych rzeczy. Na pewno miał na to wpływ fakt, że kiedy już pojawiła się informacja o tym, że wracam do folk metalu, odezwało się sporo osób, z którymi w ostatnich latach miałem niewielki kontakt. Pomogło też bardzo pozytywne podejście do tego pomysłu chłopaków z zespołu, głównie Fronca, który od początku jest dla mnie sporą pomocą. Nie bez znaczenia jest też fakt, że na trasie pojawił się koncert podczas Słowiańskiej Nocy Folk-Metalowej, co jest dla mnie szczególnie ważne, zwłaszcza że Radogost zaczynał ten festiwal kiedy jeszcze śpiewałem w zespole. Będzie to już siódma Słowiańska Noc i uświadomiłem sobie niedawno, że na tych siedem edycji będę na scenie po raz czwarty. Jak by nie patrzeć, to dobry wynik (śmiech). Ale wracając do GRAI-a – z członkami tego zespołu zaprzyjaźniłem się dość dawno, bo podczas wspólnej trasy z Radogostem w 2013 roku. Mimo że później nie spotkaliśmy się już na scenie, stale utrzymujemy ze sobą kontakt, zwłaszcza z Ruzveldem. W czerwcu GRAI wraca do Polski (i nie tylko) ze swoją nową, dość obszerną trasą. A ponieważ Ruzveld od dawna wiedział, że zamierzam wrócić do folk metalu, to jakoś tak samo wyszło. Bardzo mnie to cieszy, bo GRAI to świetni ludzie i bardzo dobra folk metalowa kapela. River of Time by do nich nie pasowało – Velesar wręcz przeciwnie. W każdym razie zapraszam na koncerty, zwłaszcza że na kilku dołączy też do nas doskonale wszystkim znana Morhana, a także Firlith, Tholing the Void i Wolfarian. Po szczegóły odsyłam na Facebooka, gdzie są przygotowane wydarzenia dotyczące każdego z koncertów trasy.

Planujecie – oprócz tej trasy – jeszcze jakieś koncerty w tym roku? Jeśli tak – gdzie będziemy mogli Cię usłyszeć?

Plany na jesień nie są jeszcze sprecyzowane, chociaż parę propozycji już się pojawiło. Na razie mamy siedem czerwcowych koncertów z GRAI-em, a potem w lipcu jest Słowiańska Noc oraz festiwal słowiański w Cieszynie. I na tym obecnie się skupiamy. Ale trwają już rozmowy odnośnie kolejnych miesięcy. Na pewno chciałbym spotkać się znowu na scenie z Runiką, Percivalami czy Helrothem, bo z nimi zawsze świetnie się gra. Oczywiście będę informował o wszystkim na bieżąco na profilu.

Czego życzyć Ci na przyszłość?

Najlepiej minimum 48-godzinnej doby i zdrowia psychicznego, bo zanim to się skończy, mogą mnie zamknąć w pokoju bez klamek (śmiech). Ale tak na poważnie – chyba tego, żeby materiał, który już wkrótce zaprezentujemy, po prostu spodobał się fanom. To jest najważniejsze, a reszta przyjdzie sama.